Plakat Kosowskiego to praca, dzięki której łódzki grafik otrzymał złoty medal od amerykańskiego Stowarzyszenia Ilustratorów. „Lolita” powstała w 2014 roku na potrzeby wystawy poświęconej Stanleyowi Kubrickowi, zorganizowanej w San Francisco przez galerię Spoke Art. Autor nie dał konkurencji szans, prześcigając około tysiąc innych prac. I wcale się nie dziwie, bo patrząc na grafikę mogę stwierdzić jedno: to jest przykład plakatu idealnego. Takiego, który zapada w pamięć, czyli spełnia swoja podstawową reklamowa rolę, ale jednocześnie posiada mnóstwo innych walorów artystycznych i treściowych. Plakat jest prosty, oparty w gruncie rzeczy na kilku kreskach. Autor zawarł w nim wyjątkową umiejętność syntezy, która pomimo oszczędności formy prowadzi do silnego odbioru i mocnych wrażeń. Oś symetrii, kilka linii, a jednak widzimy doskonale, że to lizak na patyku, albo… no właśnie. Dwuznaczność tego rysunku jest tu mistrzowska. I bolesna.
Ten plakat jest dla mnie czystą perwersją, ukrytą w niepozornym, na pierwszy rzut oka, miłym obrazku. Subtelna, ale jednak wyraźna aluzja. Kolory dobrane oszczędnie, ale jakże wyszukane. Delikatny róż w odcieniu skóry, czerwień niewinnego lizaka, który zamienia się w bieliznę. Biel patyczka? A może przestrzeń miedzy udami? Przyznaje się: ten plakat mnie boli i zawstydza. Chciałabym bardzo widzieć tam zwykłego lizaka, ale widzę różową, miękką skórę, widzę niewinność, która właśnie zostaje brutalnie zdeptana. Czuję dokładnie to, co czułam oglądając film: podekscytowanie i moralny dylemat, bo to, co miało miejsce w filmie nie powinno się przecież nigdy wydarzyć.
To wielka sztuka pokusić się o plakat, który zamiast przedstawiać coś dosłownie, w sposób syntetyczny jest kwintesencją filmu. Plakat „Lolita” przywodzi na myśl świetne prace powstałe w naszym kraju zwłaszcza w latach 50 i 60. XX wieku, reprezentujące tzw. polską szkołę plakatu, o której możecie poczytać tutaj. Praca Bartosza Kosowskiego utwierdza w przekonaniu, że plakat wciąż jest i potrafi być prawdziwą sztuką.