Tajemnice Gór Sowich. Co mnie urzekło i dlaczego chodziłam w masce przeciwgazowej

 

Pierwszy raz od dawna wyjechaliśmy na więcej niż dwa dni, zostawiając za drzwiami mieszkania wszystkie zmartwienia i codzienne bolączki. Do tej pory wydawało mi się, że urlop zupełnie nie jest mi potrzebny, zwłaszcza, że pracując na pół etatu mam wiele wolnego czasu. Okazało się jednak, że o ile pracuje w niepełnym wymiarze godzin, to jednak w myśleniu i dobieraniu sobie problemów do głowy wyrabiam jakieś 200 % normy. Długi weekend w końcu skutecznie oczyścił moją głowę ze wszystkich zbytecznych rzeczy i przeterminowanych problemów. 
 
Wyjechaliśmy na Dolny Śląsk, a dokładniej do Ludwikowic Kłodzkich, gdzie wraz z fantastyczną ekipą ze śląskiego klubu Mercedes Benz wzięliśmy udział w XI zlocie fanów tej marki. Mąż mój, jak na prawdziwego Retromaniaka przystało, posiada dwa zabytkowe Mercedesy, dlatego jako zaprzyjaźniony Klub z Galicji zbrataliśmy się ze śląskim towarzystwem.
 

 

Ślązacy, ależ to są wspaniali ludzie! Nie dość, że ciepli i otwarci, to jeszcze ta ich gwara sprawiała, że niejednokrotnie musiałam gryźć się w język, żeby słuchając ich poważnych rozmów nie parsknąć dzikim i niepohamowanym śmiechem. Ogłaszam wszem i wobec, że od tej pory jestem zagorzałą fanką śląskiej mowy. Miałam wrażenie, jakbym non stop czytała fanpage Rubens był z Bytomia.

 
Motywem przewodnim naszego zlotu były tajemnice Gór Sowich, a dokładniej miejsca związane mocno z historią II wojny światowej i kompleksem RIESE, który mieliśmy okazję zwiedzać. Oprócz poniemieckich atrakcji, czekał na nas również XVIII-wieczny Donjon, czyli twierdza w Srebrnej Górze, a także Zamek Grodno. Dolny Śląsk to jednak znacznie więcej niż zorganizowane wycieczki i miejsca typowo turystyczne. Tam, zabytki zdają się czaić w zasadzie na każdym rogu, odsłaniając co chwile fragmenty starych ceglanych murów, zabudowań wiejskich, kamienic i innych miejsc, które roztaczały wokół niezwykle tajemniczą aurę. Jest coś fascynującego w miejscach nadgryzionych zębem czasu, w upadłych fabrykach broni i starych silosach. Pojawia się, oczywiście myśl, że szkoda patrzeć na zagruzowaną historię, z drugiej strony jednak jestem wielką fanką miejsc opuszczonych i rozpadających się, bo tylko one mają w sobie ten niepowtarzalny klimat. 
 
 
 
 
Zwiedzaliśmy więc, wsłuchując się w cudną gwarę towarzyszy ze Śląska i podróżując w korowodzie 15 samochodów tej samej marki, prowadzonym przez naczelnego świra zlotu, czyli prezesa Klubu MB Silesia, którego „Beczka” przemierzyła już chyba pół świata. Na zakończenie zlotu mieliśmy imprezę o tematyce militarnej, dzięki której mam już pewność, że wyszłam za totalnego wariata, który cały wieczór biegał i tańczył w masce przeciwgazowej. To jest to, co nas zdecydowanie łączy – oboje czujemy się pewniej, kiedy nie widać nam twarzy. 

 

 

Mogą także Ci się spodobać