Nonszalancko zarzucam szaliczek, czyli o pozorantach w świecie sztuki

 
Wino jak zwykle tanie, z Biedronki, za dychę. Muzea muszą się jeszcze wiele nauczyć, nie tylko jak się robi dobre wystawy, ale też jaki alkohol wybrać, aby był wystarczająco wykwintny i godny ich obecności. Sale wystawiennicze przemierzają zawsze krokiem dumnym, w arogancki sposób kwestionując wszystkie wybory kuratora. Na same dzieła też patrzą pobłażliwym okiem. Witkacy? Jakiś chory pojeb. Abstrakcja? No proszę Cię, małe dzieci tak malują. 
 
Pozoranci. Bywają żeby bywać, krytykują, żeby krytykować, analizują, żeby się błaźnić. Ta kreska jest taka transcendentalna, błękitne tło nawiązuje do tęsknoty za rajem utraconym, no i te barwy, cienie, to na pewno jakieś odniesienie do (i tu sobie wpisz cokolwiek, serio, cokolwiek tylko chcesz, bo znaczenie tego i tak będzie tak samo absurdalne). 
 
 
 

Pozoranci. Spotykam ich bardzo często, czy tego chcę, czy nie. Nonszalancko zarzucają sobie szalik na ramię, poprawiają okulary, choć bywają i tacy w soczewkach oraz bez żadnej wady (wzroku, bo inne chyba dałoby się wymienić) i oddają się swoim słodkim pierdoleniom na tematy o których nie mają zielonego pojęcia. Nie ma chyba lepszej dziedziny niż w sztuka, w której można się tak obrzydliwie wywyższać. W końcu każdy z nas może wyrazić swoje zdanie, to nie jest matematyka, nie ma określonych wzorów ani zero-jedynkowych rozwiązań, każdy przecież ma prawo do własnego postrzegania, odczuwania i wyrażania swoich myśli.

Pozoranci z tego prawa korzystają namiętnie. Bo przecież mogą. Spotkałam kiedyś takiego w muzeum na randce z dziewczyną. Ona, jak sama podkreśliła, nie znała się zbytnio na danej sztuce więc stwierdziła, że nie będzie krytykować. On też nie miał o niej zielonego pojęcia, dlatego wykorzystał tę okazję do zaimponowania swoją wiedzą, a przynajmniej do improwizacji, że ją posiada. Krytykował obraz Wyspiańskiego za technikę, bo farbą olejną tak się nie powinno malować.

– To jest pastel, proszę pana – rzekłam mimochodem, przechodząc obok.

 
Pastel, taka kredka sucha, którą się maluje na papierze i Wyspiański nią malował, bo miał uczulenie na farby olejne. Nie wiedziałeś? Coś podobnego, kto by pomyślał. Właśnie widzę kątem oka jak mnie teraz szczerze nienawidzisz, bo Twoja poza na specjalistę pękła właśnie jak mydlana bańka. Sorry gościu, ale nie mogę inaczej. Mnie to udawanie po prostu cholernie brzydzi. Malkontenctwo takie, bo niby wszystko jest brzydkie, bo złe, bo niewłaściwe. Sam nie potrafię, więc obrażę, nie znam się, to się wypowiem i będę żałośnie bawić się w specjalistę. Tak, jakby nie można było być po prostu sobą. Tak, jakby trudno się było przyznać, że nie wszystko się wie i ma się do tego pełne prawo. 
 
Pozoranci. Omijam takich szerokim łukiem, choć jak na złość zawsze wchodzą mi gdzieś w pole widzenia, doprowadzając do szewskiej pasji. W świecie sztuki krąży taka anegdota o średniowiecznym rzeźbiarzu, któremu pokazano ołtarz Wita Stwosza w Kościele Mariackim w Krakowie. Podobno powiedział wtedy, że to nic takiego i że on też tak by mógł wyrzeźbić, ale jemu się nie chce. Jego też tylko na krytykę było stać. 
 
 

Mogą także Ci się spodobać