Skarby baroku i japońskie piękności, czyli dlaczego warto na krakowskie wystawy

 

Kitagawa Utamaro, „Kochankowie w pokoju na piętrze”, 1788, wł. MNK
Nigdy nie ukrywałam, że jestem fanką sztuki XIX-XX wieku i najbardziej porusza mnie to, co powstało w na przestrzeni ostatnich 150 lat. Te wszystkie przemiany, pierwsze próby wyjścia z szeregu, rewolucje malarskie, ideologiczne zrywy, awangarda światowa w przeróżnej odsłonie, tak, to jest zdecydowanie to, co mnie najmocniej wewnętrznie porusza i sprawia, że tam gdzieś w środku drżę i mocno przeżywam.
 
Ze sztuką nowożytną mam inaczej. Kiedy podziwiam dzieło najwyższej klasy, na przykład barokową rzeźbę, ołtarz lub obraz, czuję się jakbym dotykała jakieś świętości – mam ochotę odruchowo skłonić głowę. To zachwyt połączony z wielkim szacunkiem dla sztuki z tego okresu. Uwielbiam to uczucie i korzystam z każdej możliwej okazji, aby stanąć oko w oko z barokowymi monstrancjami czy renesansowym malarstwem. 
 

„Skarby baroku” 

Prezentowane w krakowskim Muzeum Narodowym Skarby baroku to jedna z lepszych wystaw jakie widziałam w ostatnich latach. Zanim jednak przejdę do meritum, muszę w tym miejscu zaznaczyć, że od czasu pracy w muzeum pojęcie „dobra wystawa” w moim mniemaniu uległo pewnemu rozszerzeniu. O ile kiedyś, zwiedzając rożne ekspozycje w kraju i na świecie skupiałam się w głównej mierze na prezentowanych dziełach sztuki, o tyle obecnie to, co się pokazuję jest dla mnie tak samo ważne jak fakt, w jaki sposób się to robi. I tak, od kilku lat namiętnie śledzę pomysły i rozwiązania aranżacyjne, które na przemian cieszą mnie i denerwują, bardzo mocno wpływając na ostateczny odbiór wystawy jako integralnej całości dzieła i jego otoczenia. 

Materiały prasowe MNK, fot. Mirosław Żak, pracownia fotograficzna MNK 



Materiały prasowe MNK, fot. Mirosław Żak, pracownia fotograficzna MNK


„Skarby baroku” zachwycają mnie niezwykle właśnie ze względu na wspomniany całokształt, doskonale przemyślaną i imponującą aranżację miejsca, które z muzealnej sali przemieniło się na moment w przestrzeń niezwykłą, swego rodzaju sacrum. Czarne ściany, przygaszone światło, muzyka barokowa sącząca się dyskretnie z głośników, ciepłe, złote światło oświetlające punktowo niezwykłej klasy sztukę barokową z terenów dzisiejszej Słowacji i Polski- wszystko to składa się na wielkie, duchowe wręcz przeżycie. Eksponaty na wystawie w znakomitej większości reprezentują sztukę sakralną, a w takim wypadku zawsze bardzo ciężko jest sprawić, aby aranżacja wnętrza wystawienniczego był choć częściowo zbieżna z przestrzenią kościelną, stanowiącą środowisko naturalne dla wszystkich rzeźb, obrazów oraz paramentów liturgicznych.  Tym bardziej praca krakowsko-słowackiego zespołu przygotowującego wystawę zasługuje na docenienie i wielki szacunek, udało im się bowiem sprawić, że uczucie sacrum podczas zwiedzania dotyka już na samym początku, towarzysząc nieustannie aż do wyjścia. Świetna robota, jestem zachwycona.  

„Onna – piękno, siła, ekstaza”

Żyjąc tylko przez chwilę, oddajemy się radości podziwiania księżyca, śniegu, kwitnienia wiśni i liści klonu, śpiewając pieśni, pijąc wino i zatracając się w przemijaniu, przepływaniu, nie dbając o pospolitość, która zagląda nam w twarz: omijamy przeszkody tak jak tykwa unoszona z prądem rzeki – to jest właśnie ukiyo. 

Muszę się przyznać, że zupełnie nie znam się na sztuce japońskiej. Kojarzę co najwyżej kilka najpopularniejszych nazwisk oraz parę kultowych drzeworytów, które na stałe zadomowiły się w popkulturze. I tyle. Nie znam ani kontekstów kulturowych, ani historii kraju, ani tradycji, ani zwyczajów, nic. Wszystko to owiane jest dla mnie wielką tajemnicą, która intryguje i sprawia, że przy każdej możliwej okazji mam ochotę uchylić jej rąbka, podglądnąć, uszczknąć z niej coś dla siebie.

Kitagawa Utamaro, „Para kochanków przy parawanie”, kartka z albumu Komachi Biki, 1802, wł. MNK

Drzeworyty japońskie w moim osobistym odczuciu, mają w sobie pewną rozczulającą eteryczność i finezję, która miesza się często z czymś, co najogólniej można zdefiniować jako brutalność, czasami nawet perwersyjna. To odczucie wiąże się zapewne z moją fascynacją erotykami japońskimi, w których subtelna i delikatna technika zestawiona jest z tematem seksu, ukazywanym zazwyczaj w sposób mocno dosłowny, bez żadnych ogródek. Myślę, że ta egzotyka kultury i tradycji mocno nasila te doznania, sprawia, że owa tajemnica staje się jeszcze bardziej odległa, budzącą pewien fascynujący niepokój.

Materiały prasowe MNK, fot. Bartosz Cygan, pracownia fotograficzna MNK




Materiały prasowe MNK, fot. Bartosz Cygan, pracownia fotograficzna MNK


„Onna – piękno, siła, ekstaza” to wystawa prezentującą malarstwo oraz drzeworyty japońskie z kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie. Po „Skarbach baroku” pokazywanych na parterze placówki, postanowiłam zaserwować sobie kolejna porcję nowych wrażeń i udałam się na 1 piętro, bo właśnie tam zaaranżowano przestrzeń dla japońskich piękności. „Onna” to intymna opowieść o kobiecie, przedstawiająca ulotne impresje i rozmaite sytuacje z jej codziennego życia, uwiecznione przez najznakomitszych japońskich artystów z okresu Edo (1603-1868). Tutaj ekspresję i duchową ekstazę zastępuje spokój i cisza, a złoto baroku ustępuje miejsca minimalistycznej koncepcji utrzymanej w tonacji czerni i bieli. 

Kitagawa Utamaro, „Kobieta z dzieckiem”, z serii: dwanaście typów kobiecej 
urody porównywanych z najpiękniejszymi widokami Japonii, 1801-1804, wł. MNK

Czystość ścian i wnętrz pozwala maksymalnie skupić się na prezentowanych drzeworytach, które zawsze opatrzone są niezbędnym i ciekawym komentarzem, ułatwiającym przynajmniej częściowe zrozumienie tego tajemniczego i egzotycznego świata, pełnego wojowników, domów uciech, ekskluzywnych kurtyzan i eterycznych dziewcząt przedstawionych w czasie różnych domowych czynności. Dodatkowo, przestrzeń ekspozycyjna została podzielona na kilka wyodrębnionych stref, a każdej z nich towarzyszy obszerny komentarz wyjaśniający zgrupowane dzieła. Mamy więc sale poświęcone kanonom urody japońskich kobiet, macierzyństwu, mamy przedstawienia aktorów z japońskiego teatru, kobiety-wojowniczki, kurtyzany czy w końcu drzeworyty o tematyce erotycznej. Te ostatnie można oglądać zerkając w wysokie gabloty – to ciekawe rozwiązanie umożliwiające subtelna cenzurę dla małych dzieci. 

Drzeworyty mocno zachwycają, podobnie jak dodatkowe elementy uzupełniające wystawę, takie jak maski z teatr, kimona, ozdoby do włosów, przepiękne grzebyki i przybory kosmetyczne. Dla mnie, kobiety ze wzrostem 180 cm wszystkie te stroje wydawały się być wręcz miniaturowe, a więc jeszcze bardziej egzotyczne, tajemnicze. Przyznaję, że po powrocie do domu zaczęłam intensywnie rozczytywać się w różnych artykułach o japońskiej sztuce, która, jak wiadomo, wywarła ogromny wpływ na sztukę europejską na przełomie XIX/XX wieku. Żeby tak każda wystawa, którą mam okazję oglądać wywoływała u mnie tak pozytywne uczucia i motywowała do pogłębiania danego tematu – ach, marzenie! 

Mogą także Ci się spodobać