Być może tylko blizny są naprawdę moje

Obudziłam się dzisiaj rano i zadałam sobie pytanie, które powraca do mnie z różnym natężeniem, siejąc zawsze mały popłoch w mojej głowie. Obudziłam się dzisiaj rano i zapytałam samej siebie: Co definiuje mnie, jako człowieka, ale nie jednego z wielu, a tego jedynego, tego, którym jestem właśnie ja? Po chwili namysłu zaczęłam wyliczać swoje cechy i przyzwyczajenia, zaczęłam przekonywać samą siebie, że ta odpowiedź jest przecież bardzo prosta, w końcu wiadomo nie od dziś i sama czuję to od dawna, że wyjątkowość to moje drugie imię, że dali mi je na chrzcie, że wyryli w takim miejscu, z którego nie ma prawa się nigdy zetrzeć. Odpowiadam więc sobie w myślach, przytaczając coraz to nowe argumenty i czuję jednocześnie, że z każdym kolejnym przykładem narasta we mnie lęk, jakaś obawa, której nie jestem w stanie się pozbyć. Tutaj nic nie jest naprawdę moje, pomyślałam, wszystkie te cechy i talenty, wszystko to należy także do kogoś innego. I kiedy tak popatrzyłam na siebie, nie przez pryzmat jednostki, ale z perspektywy ludzkości, okazało się, że z łatwością można wpisać  mnie w schemat i wszystko to, co wydało mi się wyjątkowe powtarza się w wielu innych egzemplarzach. 
 
Alexej Von Jawlensky, „Portret dziewczyny”, 1909
 
Bardzo często myślę o ludzkości jak o jakieś manufakturze, fabryce, która wg określonej formy produkuje te same osobniki, nadając im różnorodne cechy i różnicując pod względem wizualnym, tak, aby nie było wątpliwości, kto jest kim. Kiedy zdaję sobie z tego sprawę chciałabym wyprzeć się przynależności do tego ustalonego z góry porządku i udowodnić, że ta cała machina mnie absolutnie nie dotyczy. Prawda jest jednak taka, że w całej tej swojej indywidualności jestem zatopiona w tym procesie po uszy i choć nie chcę mieć z nim nic wspólnego, jest już za późno i nie ucieknę, bo nie ma mam gdzie, bo cyklon mnie pożarł i razem z innymi jestem w samym jego środku. 
 
Obudziłam się dzisiaj rano i poczułam się źle, tak jak się czuje człowiek, który nagle zdaje sobie sprawę, że nie posiada nic wyjątkowego, nic, co mógłby sobie przypisać jako swój osobisty skarb, nikomu nieznany, ukryty gdzieś głęboko w cennej szkatułce. Wstałam i usiadłam na łóżku, zastanawiając się jak powinien wyglądać ten sobotni dzień, co powinnam ubrać, w jaką rolę się wcielić, kim powinnam dzisiaj być. Bawiąc się telefonem w ręku mimowolnie zerknęłam na bliznę na dłoni, pamiątkę z dzieciństwa po kocie, który chyba nie do końca miał ochotę, żeby go intensywnie głaskać. Blizna ma kształt cienkiej kreski i chociaż nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, wygląda całkiem ładnie, trochę jak ozdobny fryz, fragment subtelnej dekoracji. 
 
 
Być może własnie te blizny to jest jedyna rzecz, która należy tylko do mnie. Może tylko one nadają mi ten indywidualny rys i wraz z kodem DNA magazynują informacje o tych wszystkich chwilach, które, chociaż niejednokrotnie bolesne, ulepiły tę cząstkę mnie, której nie da się w żaden sposób podrobić. Napełniła mnie chwilowym optymizmem ta myśl, że część z tych blizn znajduje się gdzieś w środku, że nikt ich nie widział i nigdy nie zobaczy, ale tam są i pozostaną już na zawsze. 

Być może tylko blizny są naprawdę moje. 
 
 
 

Mogą także Ci się spodobać