Jan Stanisławski. O Pejzażu, który uratował mi życie

 

Jako nastolatka z małej, turystycznej miejscowości na południu Polski, marzyłam o wyjeździe do dużego miasta. Pamiętam tę ekscytację na myśl o nowych perspektywach: o wysokich kamienicach, ruchliwych ulicach, fajnych sklepach, koncertach, wystawach. Marzyłam o tym świecie. Wierzyłam, że właśnie tam czeka na mnie najlepsza przyszłość.

Jan Stanisławski, „Zagony”, 1897, MNK

 

Rozdwojenie jaźni

Padło na Kraków, gdzie rozpoczęłam studia. Najpierw zaocznie, a później w trybie dziennym. To miał być ten wyjątkowy czas w mieście, czas realizowania marzeń, czas kariery i beztroski. Niestety, wbrew wyobrażeniom i planom, Kraków mnie sponiewierał i rozszarpał na kawałki. Nie potrafiłam się tam odnaleźć, nie potrafiłam pogodzić życia w Krakowie z powrotami na wieś. Czułam, że w domu jestem kimś innym i w pewnym momencie straciłam pewność kim jestem tak naprawdę. Miałam wielu znajomych, ale mimo to czułam się bardzo samotna. Próbowałam łatać tę emocjonalną lukę, ale robiłam to niewłaściwie. Nie obeszło się bez ofiar w ludziach. Nie jestem z tego dumna. 

Jan Stanisławski, „Noc księżycowa”, 1903, MNK

 

Pejzaż na dnie serca

Wiedziałam, że dłużej tak nie dam rady. Rozdarta pomiędzy pejzażem miejskim, a widokiem na Beskid Sądecki, zaczęłam szukać odpowiedzi na codziennie zadawane pytanie pytanie: co dalej? Właśnie wtedy, w tych momentach trudnych i granicznych, towarzyszył mi Stanisławski, na którego pejzaże natknęłam się podczas zwiedzania Muzeum Narodowego w Krakowie. Gdy wspominam to spotkanie z perspektywy czasu, mam wrażenie, te malutkie obrazy uratowały mi życie, że gdyby nie te kojące widoki natury nadal trwałabym w tym wewnętrznym rozedrganiu. Sztuka bardzo często oczyszcza mi głowę, uspokaja, pozwala pozbierać myśli. Pejzaże Stanisławskiego przypomniały mi to, o czym zapomniałam, wydobyły z głębi serca przykurzone pragnienia, uświadomiły kogo tak naprawdę kocham. I pozwoliły podjąć właściwe decyzje.

Jan Stanisławski, „Topole”, 1900, MNK

 

Pieprzę cię miasto

Zauważyłam, że umiejętność dostrzegania uroków natury, także w malarstwie, przekłada się na bardziej świadome przeżywanie codzienności, złożonej z miliona drobiazgów,  które często zbyt szybko umykają przez palce. Chwilę mi zajęło zrozumienie, że to, co najbardziej kocham jest tuż obok i że wcale nie potrzebuję uciekać z rodzinnych stron. Chwilę też trwało, nim pojęłam, że moje nieustanne nienasycenie i nerwowe poszukiwania, były tak naprawdę formą ucieczki przed samą sobą. Brzmi to dość trywialnie, ale to już nie pierwszy raz, gdy do życiowych banałów dochodzę bardzo wyboistą drogą.

Dziś bliżej mi do rzek, bliżej mi do gór, do rozgrzanych słońcem łąk. Dziś czuję, że nawet Nowy Sącz, moje małe lokalne Twin Peaks, gdzie obecnie mieszkam, jest dla mnie za duże i za głośne. I wiem, że niedługo znów ucieknę, ale tym razem już wiem gdzie. I z kim. 

Jan Stanisławski, „Woda w słońcu”, 1902, MNK

 

Jan Stanisławski, „Cerkiew sofijska w Kijowie”, 1903, MNK

 

Jan Stanisławski, „Pole w Białocerkwi”, 1890, MNK

 

Jan Stanisławski, „Rododendrony”, 1905, MNK

 

Jan Stanisławski, „Dziewanna”, 1887, MNK

 

Jan Stanisławski, „Po zachodzie”, 1906, MNK

 

 Jan Stanisławski, „Przedwiośnie w Ville d`Avray”, 1895, MNK

 

Jan Stanisławski, „Sieniawa nad Rosią”, 1903, MNK

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mogą także Ci się spodobać