To ja, Wasz szalony muzealnik!

To miał być normalny wpis prezentujący fajne bluzy od Cacofonia Milano. Taki był plan, ale gdy moja siostra zaczęła robić mi zdjęcia to wiedziałam, że z tej normalności to jednak niestety nic nie będzie. To ja, Wasz szalony muzealnik, nadaję do Was z domowego biura i puszczam do Was oko, żebyście nie myśleli, że jest aż tak źle, jak można by sądzić patrząc na moje niektóre miny.




A że jest ciężko to widać od razu, zwłaszcza jeśli zabieram się za pisanie na maszynie nie wkręcając wcześniej kartki. Wstyd dla muzealnika, zwłaszcza, że w pracy taka maszyna nadal jest używana do tworzenia fiszek do kart katalogowych. Do tej pory średnio ogarniam pisanie w ten sposób, aż wstyd się przyznać, ale żeby powstała taka jedna fiszka to zużywam chyba z 15 karteczek, a wszyscy wiedzą, że każdy zmarnowany skrawek papieru sprawia, że gdzieś na świecie płacze mały kotek. 

Dla wielu muzealnik to taki straszny zawód wykonywany przez znudzonych życiem osobników, którzy całe dnie spędzają na pilnowaniu ekspozycji i upominaniu zwiedzających. „Proszę nie dotykać”, „stoi pani za blisko”, „zdjęcia tylko bez lampy”, „za pół godziny zamykamy”, „podłoga jest świeżo umyta”. Ględzą i wkurzają się przybierając przy tym groźne miny i w myślach zaklinając drzwi wejściowe, aby jakimś cudem zacięły się i nie wpuszczały kolejnych turystów. I chociaż czasami z bólem serca przyznać muszę, że to prawda, że Ci opiekunowie ekspozycji rzeczywiście nie pałają do ludzkości przesadną sympatią, to jednak oprócz nich są w muzeum jeszcze inni pracownicy, jesteśmy my, pracownicy merytoryczni, pochowani w biurach, zasypani stosem dokumentów, książek, umów i pomysłów na nową wystawę. 

Jeśli przeczytaliście określenie „szalony muzealnik” i skojarzyliście z „szalonym kapelusznikiem” to bardzo słusznie, ponieważ zawód ten niesie ze sobą konieczność pewnego szaleństwa, czegoś, co sprawia, że jesteśmy w stanie pracować produktywnie i mocno kochać to, co robimy. Jakoś tak się złożyło, że moje wewnętrzne potrzepanie i energia do robienia rzeczy dużo i szybko sprawiały, że stałam się bardzo kompatybilna z resztą zespołu i zasadami, które rządzą w placówce tego typu. 


Bywa, że niektórzy nadal myślą, że nosimy w pracy takie śmieszne pantofle zakładane na buty i chodzimy po długich korytarzach szurając nogami, w rzeczywistości jednak cywilizacja i nowoczesność nieśmiało zapukały do naszych muzealnych ścian sprawiając, że obcięliśmy swoje długie kołtuny, zrzuciliśmy długie fartuchy i zdarza nam się ubrać coś kolorowego, a nawet modnego (to jest chyba doskonałe miejsce na zwrócenie uwagi na moje ładne bluzy, w których do muzeum pójdę z przyjemnością, jak tylko skończy mi się urlop macierzyński). To niewiarygodne, ale doszło już do tego, że ciężko nas wypatrzyć z tłumu, bo wyglądamy zupełnie normalnie, no chyba, że właśnie zerkamy na stan naszego konta w dniu wypłaty, a to wtedy będzie wiadomo, że muzealnik to ten człowiek, który się zdecydowanie najbardziej krzywi. 

Wypłata rzeczywiście nigdy nie była mocną stroną tego zawodu, ale skoro nadal udaje nam się łączyć miłość do sztuki z jedzeniem i opłacaniem rachunku za gaz to znak, że znaleźliśmy cudowny sposób na przeżycie i możemy z wielką przyjemnością oddawać się temu, co kochamy robić najbardziej. Wbrew pozorom, nie jest to tylko parzenie kawy i pakowanie w worki kurzu ze średniowiecznych rzeźb, który później sprzedajmy, tzn, eee, teoretycznie można sprzedawać na allegro za pięć złotych sztuka. Praca w muzeum to rozmaite działania, takie jak katalogowanie zbiorów, tworzenie kolekcji, organizacja wystaw, wydarzeń kulturalnych, spotkań, konferencji naukowych i wiele innych rzeczy. To sporo zajęć, które bywają wyczerpujące i męczące, ale, choć trudno w to uwierzyć, mimo to jesteśmy miłymi i pogodnymi ludźmi, którym zdarza się nawet czasami uśmiechać.  

 Pisząc te słowa odczuwam ciężar ogromnej odpowiedzialności, zdaje sobie bowiem sprawę, że burzę mocno dotychczasowe zdanie o pracownikach muzeum i w drastyczny sposób łamię utrwalone przez lata stereotypy. Przemyślałam to jednak i stwierdziłam, że warto i że bardzo potrzeba zrobić coś, co sprawi, że ludzie chętniej zawitają w muzealnych drzwiach, a wychodząc będą o pewne doświadczenia bogatsi. Mówię Wam, fajnie jest robić coś, co sprawia innym przyjemność, co daje radość i uczy, zwłaszcza w lekki i przystępny sposób. 





Przyznaję, że wielką przyjemnością we wpisie umieściłam zdjęcia w bluzach od Cacofonia Milano. Zakochana jestem po uszy zwłaszcza w granatowym modelu, ozdobionym dłońmi samego Egona Schiele. Nie pierwszy raz już nosze ubrania tej marki i przyznaję, że z racji ich artystycznego zamiłowania do wzorów inspirowanych sztuką, czuje się wręcz zobligowania to dzielenia się tym co robią, bo robią to naprawdę dobrze! 


Mogą także Ci się spodobać