Nastrojowe malarstwo pejzażowe. Kilka urzekających przykładów

Spośród rozległego wachlarza tematyki malarskiej pejzaż zawsze spychałam gdzieś na szary koniec zainteresowań. Ot, jakaś trawka, las, morze, jeziorko. Szanowałam, ale nie widziałam w tym nic, poza kopiowaniem obserwowanej rzeczywistości. On sam (pejzaż) również przez długi czas nie był traktowany poważnie, stanowiąc co najwyżej tło przedstawianych wydarzeń i nie występując jako temat samodzielny. Dopiero rosnące zainteresowanie światem przyrody od okresu renesansu sprawiło, że rola pejzażu rosła i temat ten zaczął się powoli wyodrębniać. W malarstwie niderlandzkim pierwsze pejzażowe kompozycje pojawiały się już XVI wieku, chociaż rozkwit tego malarstwa przypadł na dwa kolejne wieki.

Romantyzm
 

Z biegiem czasu, pejzaż przechodził przemianę, od przedstawień stylizowanych, powiedzielibyśmy sztucznych, do coraz to bardziej naturalnych widoków, w których, zwłaszcza w XIX w. oprócz samego kopiowania rzeczywistości dochodzi jeszcze element osobistych przeżyć malarza. Ci, którzy znają mnie choć trochę, nie będą mieli wątpliwości, że to własnie ten rodzaj pejzażu przypadł mi do gustu najbardziej.  Skupianie się na wewnętrznym życiu człowieka, na jego duszy, emocjach i indywidualności jako jednostki, czyni ze mnie książkowego romantyka, co doskonale potwierdza fakt, że pokochałam jednego czołowych przedstawicieli tego nurtu w malarstwie, Caspara Davida Friedricha. Natura w romantyzmie była największym natchnieniem artystów. Zwłaszcza ta dzika, fascynowała ich, była ucieczką od materialnego i naukowego postrzegania świata, poszukiwali w niej duchowych, boskich pierwiastków. Dzikość pejzażu doskonale oddawała niespokojne stany ducha oraz wrażliwość romantycznych serc. Tak właśnie działo się w malarstwie wspomnianego Friedricha oraz u wielu innych przedstawicieli tego nurtu. 

Caspar David Friedrich, Poranek w Karkonoszach, 1810
Caspar David Friedrich, Morze lodu, 1823-1824

 

Ekspresyjny Turner 
 

Podziwiam mocno także XIX-wieczny pejzaż angielski, jednak nie w „kontrolowanej” odsłonie jak u Constable’a, a w wydaniu Williama Turnera, który uznany został za prekursora impresjonistycznego nurtu w malarstwie. Turner w swoich pracach w równych stopniu miłuje barwę i światło, to ostatnie opiewając nawet na łożu śmierci słowami „słońce jest bogiem”. 

John Constable, Katedra w Salisbury, 1823
William Turner, Wybrzeże Northumberland, 1840

Szkoła z Barbizon 

Francuscy malarze w połowie XIX wieku zrobili to, o czym ja nieustannie marzę – wyjechali z miasta na wieś, uciekli od „atakującej” cywilizacji i spędzali całe dnie na spokojnym podziwianiu i malowaniu natury. Ich idylliczne pejzaże napawają łagodnością, przedstawiając świat, w którym jedynym dylematem jest myśl, czy najpierw wydoić krowę czy kozę. 


Camille Corot, Wspomnienie z Mortefontaine, 1864

Szkoła Monachijska 

Ten nieoficjalny nurt malarski, działający od połowy XIX wieku do 1914 roku fascynuje mnie zwłaszcza ze względu na wyjątkowy sposób malowania pejzaży. Bez względu na to, czy artyści wprowadzali się do Monachium na stałe, czy pobyt w tym mieście był dla nich tylko chwilowy, ich pejzaże cechował daleko posunięty realizm, nastrojowość (stimmung) oraz stonowany koloryt z przewagą brązów i szarości. O ile mogliście nie kojarzyć tego nurtu, o tyle na pewno znane są wam takie nazwiska jak Chełmoński, Fałat, Brandt, czy nawet Boznańska – wszyscy,  w pewnym etapie swojej twórczości związani właśnie z malarstwem monachijskim. 

Józef Chełmoński, Świteź, 1898


Symbolizm

U źródeł symbolizmu w malarstwie pejzażowym leżało przekonanie, że świat materialny jest jedynie „wizualizacją” świata duchowego. Podobnie jak ja, malarze symbolizmu fascynowali się zwłaszcza porą zmierzchu, przełomem między dniem a nocą, kiedy mgliste, stłumione światło ewokuje nastrój tęsknoty, tajemnicy i nieokreślonej melancholii. W ich twórczości często pojawiał się także motyw nokturnu, w którym honorowe miejsce zajmował blady i tajemniczy księżyc. Ważne miejsce zajmują również Tatry – surowe i dzikie, w których można poczuć prawdziwą wolność z daleka od męczącej cywilizacji. Ten argument doskonale rozumiem i uskuteczniam, podobnie jak symboliści uważam bowiem, że wysokie, skaliste góry to jedno z nielicznych miejsc, które zasługuje na miano „świątyni swobody”. Pamiętajcie jednak, że nie mam tu na myśli kilkukilometrowej kolejki na Giewont – tłumy zdecydowanie nie sprzyjają jakiejkolwiek kontemplacji. 

Józef Pankiewicz, Łabędzie w Ogrodzie Saskim nocą, 1896

 

Wojciech Gerson, Zwał skalisty w dolinie Białej Wody w Tatrach, 1892

 

Leon Wyczółkowski, U wrót Chałubińskiego, 1905

 

Mogą także Ci się spodobać