Wyludnione ulice, opuszczone domy, opustoszałe wnętrza kawiarni oraz mieszkań – a w tym wszystkim człowiek, bardzo często osamotniony, pozostawiony samemu sobie, pogrążony w myślach i nostalgii. Tak, w maksymalnym skrócie, można scharakteryzować obrazy Edwarda Hoppera, jednego z najsłynniejszych artystów amerykańskich XX wieku. Jego dzieła zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie, jednak teraz, w czasach kiedy wszyscy zmagamy się z pandemią, trzeba przyznać, że wybrzmiewają w zupełnie nowy sposób. W obliczu koniecznych restrykcji i zaleceń, które zmuszają nas do pozostania w domach i ograniczenia kontaktów z innymi ludźmi, bohaterowie z obrazów Hoppera jeszcze nigdy nie byli nam tak bliscy.
Świat zatrzymany
Na co dzień mieszkam w Nowym Sączu i muszę przyznać, że w ostatnich dniach miasto wyraźnie wrzuciło na niższy bieg. Pomimo pięknej, słonecznej pogody i wiosennych symptomów, które w normalnych okolicznościach napawałyby optymizmem, da się odczuć pewien niewypowiedziany niepokój. Tak, jakby coś złowrogiego wisiało w powietrzu i miało niebawem uderzyć z ukrycia. Ulice niemal pozbawione są ludzi, którzy pochowali się w domach i przyznaję, że ten pozorny spokój wywołuje we mnie niewysłowiony lęk. Pierwszy raz doświadczam takiego uczucia na żywo, ale nie jest mi ono obce, ponieważ znam je właśnie z obrazów Hoppera. Malarz, jak nikt inny, potrafi zatrzymać na moment czas i w mistrzowski sposób oddać atmosferę napięcia, wyczekiwania i niepokoju. Co ciekawe, nie czyni tego za pomocą ekspresyjnych i silnych środków stylistycznych – wręcz przeciwnie, pokazuje takie wycinki rzeczywistości, które z pozoru nie wyróżniają się niczym szczególnym. Ot, „zwykłe” miejskie kadry, fragmenty kamienic i ulic, wnętrza domów, teatrów czy kawiarni.
Cichy obserwator
Hopper zdaje się obserwować świat z ukrycia i notować wszystkie wrażenia i uczucia, kolejno przelewając je na płótna. Bohaterki i bohaterowie jego prac ukazywane/-ni są bardzo często w intymnych, domowych momentach, zupełnie nieświadomi, że ktoś może na nich patrzeć. Malarz nie jest jednak nachalnym podglądaczem, który przekracza granice prywatności, sprawia raczej wrażenie niewidzialnego przyjaciela, który słucha myśli i rozumie wszystko to, co dzieje się w ich głowach. To, co mnie w tych portretach ludzkich najbardziej uderza, to trafność, z jaką malarz oddaje stany emocjonalne, zwłaszcza te bardzo często głęboko skrywane: smutek, lęk, zmęczenie i wszechobecną melancholię.
Realizm metafizyczny
To niezwykłe, że Hopper sięgając po tematy zaczerpnięte z rzeczywistości, maluje tak naprawdę dzieła, które posiadają wymiar duchowy, wychodzący zdecydowanie poza wierzchnią warstwę znaczeniową. Jego twórczość przywodzi mi na myśl malarstwo metafizyczne w wydaniu włoskiego malarza Giorgio de Chirico, który, podobnie jak Amerykanin, temat architektury traktował jako pretekst do ukazywania tzw. pejzaży wewnętrznych, złożonych z emocji i uczuć, w których ani czas, ani miejsce, nie grają żadnej roli. Być może właśnie dlatego to malarstwo jest mi tak bliskie, ponieważ odnajduję w nim samą siebie, w tej najbardziej intymnej i osobistej wersji, którą wręcz nie sposób opisać słowami.
Ze sobą sam na sam
To właśnie m.in. dzięki Hopperowi nauczyłam się zwalniać i odpoczywać w swoim własnym towarzystwie. Wydawałoby się, że to żadna sztuka, jednak nie raz i nie dwa łapałam się na tym, że, nawet podświadomie, uciekałam od spotkania z samą sobą, jakby w obawie, że będzie ono rozczarowujące. Dopiero za sprawą jego malarstwa zaczęłam dostrzegać magię w tych intymnych spotkaniach. Wiem, że okoliczności pandemii, które dość brutalnie wymusiły na nas domową kwarantannę, nie napawają optymizmem, ale wierzę głęboko, że ten czas spędzony w małym, bądź jednoosobowym gronie zaowocuje niezwykłymi chwilami z najbliższymi i naszym własnym „ja”.
Tego Wam wszystkim życzę.