Mam permanentny problem z teraźniejszością

Od lat cierpię na dziwną chorobę: ciągle mi się wydaje, że przeszłość była ciekawsza. Wydaje mi się to bardzo często, kiedy jem, kiedy idę do pracy znaną drogą wzdłuż starych, rozpadających się budynków, kiedy siedzę w parku albo z okna naszego wynajmowanego mieszkania widzę stare kamienice i wyobrażam sobie historię żydowskiego lekarza, który odbierał w niej liczne porody. 
 
W tych oknach bardzo często, zwłaszcza wieczorem, pojawiają się rożni ludzie, zupełnie nieświadomi, że ich podglądam. Tęsknie do nich. Około dziewiętnastej nastawiają swoje gramofony i z okiennych szpar sączy się cudowna muzyka, do której tańczą i uśmiechają się do siebie. Wtedy tęsknie do nich jeszcze bardziej. 
 
W takie dni jak dzisiaj, czuję ciężki oddech miasta, który sprawia, że przy każdym wciągnięciu powietrza tynk sypie się ze ścian i gzymsy sprawiają wrażenie, jakby za moment miały spaść przechodniom na głowę. Miasto jest zmęczone, styrane wojnami, nadszarpnięte przez bezlitosny czas, zaatakowane przez budki z kebabami, których zapach zabija delikatny aromat piekącego się, świeżego chleba z pobliskiej piekarni. 
 
Tylko myśl o przeszłości utrzymuje mnie na powierzchni. Tęsknym wzrokiem wyłapuję żelazne balustrady ze zdobieniami, które nawet nie śniły się współczesnym kowalom, tak dumnie nazywającym się artystami. Oglądam stare rzeźby na fasadach, witraże w oknach, kafelki na podłogach. Szukam nieustannie dowodów na to, że ktoś był tu wcześniej, że jest w tym dziwnym systemie jakaś ciągłość, i my wszyscy, razem ze swoimi zmartwieniami i dylematami, nie jesteśmy tu jako pierwsi, że nie jesteśmy sami. 
 

 Fot. Nowy Sącz, Ulica Lwowska w połowie lat 70., fot. Sylwester Zaręba / Twój Sącz

 

Mogą także Ci się spodobać