Łukasz Byliński, A pass, 2015, Aukcja Młodej sztuki, www.desa.pl |
Zapytałam kilka osób, bliskich i tych mniej, co sądzą na temat sztuki współczesnej. Odpowiedzi były różne, ale wszystkie wyrażały negatywne nastawienie. „Kiedyś to była prawdziwa sztuka, a to teraz to same gnioty”. „Justyna, ja się nie znam, ale jak widzę te dziwne kreski i paski o bliżej nieokreślonym znaczeniu, to średnio rozumiem sens takiego tworzenia”. „Poszłam kiedyś do galerii nowoczesnej, ale bez komentarza do tych prac kompletnie nic z tego nie pojęłam”. Słuchając tych opinii jako osoba reprezentująca środowisko artystyczne mogłabym się z nimi nie zgodzić i wytłumaczyć, że to przecież nie tak, i że nie mają racji, ale nie znalazłam do obrony żadnych porządnych argumentów.
I choć myśląc o tym teraz, mam w oczach wiele doskonałych prac, które powstały „dzisiaj”, to zdaje sobie sprawę, że w żadnej większej galerii nowoczesnej po prostu nie da się tego zobaczyć. A na czym ma opierać się zdanie społeczeństwa, jeśli nie na tym, co pokazuje się w nowoczesnych placówkach, na tym, o czym się mówi, dyskutuje i co przedstawia się w mediach. Odpowiedzi dotyczące tego, co moi znajomi ostatni słyszeli na temat sztuki współczesnej chociażby w telewizji skupiały się wokół profanujących genitaliów, obierania ziemniaków w Zachęcie (Link dla niewtajemniczonych) czy uzasadnianiu, że w sztuce grasuje jakieś straszne i krwiopijne gender. Uważam, że placówki kulturalne w dużej mierze odpowiedzialne są za kształtowanie gustów i dobrego smaku społeczeństwa, oburza mnie więc często i smuci fakt, że podchodzą do swojego zadania w sposób zdecydowanie wybiórczy i często jednostronny.
Doskonale rozumiem niechęć i spory dystans do tego, co dzieje się w sztuce współczesnej, bo rzeczywiście bywa, że są to rzeczy kiepskie i słabe artystycznie. Zapewniam jednak, że tuż pod cienką warstwą złej sławy, która pokrywa twórczość artystów współczesnych dzieje się magia, zasługująca na miano prawdziwej, wartościowej sztuki. Dotarcie do tych głębszych warstw prezentujących chociażby „stary”, dobry warsztat wymaga sporo wysiłku, jestem jednak pewna, że rezultaty takich działań przyniosą naprawdę dobry efekt. Przedstawiam wam kilka wskazówek, które, mam nadzieję, pomogą Wam odkryć sztukę współczesną na nowo.
1. Sztuce współczesnej trzeba dać szansę
Jestem gorącym zwolennikiem tego, aby przed jakąkolwiek krytyką zapoznać się z tematem i pokusić o własne zdanie. Jestem również zwolennikiem zwiedzenia galerii sztuki nowoczesnej przed jej publicznym osądem i stwierdzeniem, że jest beznadziejna. Naprawdę, znam bardzo dużo osób, które przy każdej możliwej okazji bardzo głośno wyrażają swój sprzeciw wobec nowoczesnej sztuki, nie mając zielonego pojęcia czym ona tak właściwie jest i która z jej obecnych form nie przypadła im do gustu. Poza tym, nawet jeśli rzeczywiście wiele osób swoje wrażenia z wystawy ocenia jako negatywne, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby samemu się o tym przekonać. W końcu ile ludzi, tyle sztuki, zwłaszcza, że mówimy tu o uczuciach i wrażeniach, które mają tę wyjątkową cechę, że potrafią być bardzo osobiste i subiektywne.
2. Do sztuki współczesnej nie należy się zrażać
Pierwszy raz odwiedziłam krakowski MOCAK (Muzeum sztuki współczesnej) kilka lat temu, przy okazji wystawy Akcjonistów Wiedeńskich. Sama bym się chyba nie pokusiła, ale nie miałam wyjścia, bo trzeba było wystawę zobaczyć i na jej podstawie odpowiedzieć na pytania podczas egzaminu. Jeśli nie wiecie czym jest Akcjonizm Wiedeński, to jesteście wielkimi szczęściarzami. Ja też byłam, dopóki nie zobaczyłam ekspozycji i nie miałam okazji oglądnąć wielkich, białych płócien zamalowanych krwią i filmów wyświetlanych na wielkich ekranach, na których odbywały się rytualne torturowanie i zabijanie zwierząt. W tym miejscu chyba zakończę, bo własnie zjadłam obiad. Po takich doświadczeniach zostaje niesmak i to tak wielki, że do tej pory aż robi mi się słabo. Na szczęście wystawy zmienne mają to do siebie, że… się zmieniają :). Nie skreśliłam MOCAKU tylko dlatego, ze pierwsze spotkanie było tragiczne. Sprawdzałam co jakiś czas planowane wystawy i często trafiałam na całkiem interesujące. Poziom prezentowanej sztuki zawsze się różni i fakt, że akurat ta, na która się pofatygowaliśmy była słaba nie oznacza, że tak samo będzie z kolejną.
3. Sztuki współczesnej trzeba szukać
Niestety, ale bardzo często to, co mamy na wyciągnięcie ręki nie jest szczytem naszych estetycznych potrzeb. Nie znaczy to jednak, że nie możemy znaleźć tego w innych, często bardziej kameralnych miejscach. Myślę, że to trochę tak jak z filmami . Jeśli interesujemy się kinem alternatywnym, to nie szukamy go w wielkich sieciówkach, tylko w kinach studyjnych. Czasami sztuka, która prezentowana jest w małych galeriach przejawia większe wartości artystyczne, niż ta w bardziej popularnych. Piszę czasami, bo na to nie ma reguły i krzywdzące byłoby stwierdzenie, że tylko to co mniej znane i pochowane po piwnicach jest lepsze. Żeby jednak móc to ocenić trzeba się trochę pofatygować i poszukać.
4. O sztuce współczesnej trzeba czytać
Bo tylko wtedy będziemy wiedzieli co tak właściwie kryje się pod tym szerokim i enigmatycznym pojęciem. Jeśli traficie na coś, co przypadnie wam do gustu warto to sobie wyszukać i doczytać. Polecam tu szczególnie literaturę, która zajmuje się zagadnieniami sztuki tworzonej dzisiaj. Mi bardzo pomógł Kwartalnik Artysta i Sztuka, który w dużej mierze skupia się na twórczości artystów żyjących, i to tylko takich, którzy prezentują bardzo dobry warsztat techniczny. Kiedy rozpoczęłam pracę w tym magazynie i stanęłam przed dużym wyzwaniem przeprowadzania wywiadów i poznawania ludzi z którymi rozmawiałam, zdałam sobie sprawę ze swojej dotychczasowej ignorancji. Okazało się, że wiele prac znałam dotychczas tylko pobieżnie, nie interesowałam się ich historią, nie zagłębiałam się w kontekst, nie przyglądałam się bliżej. Warto sięgnąć też do Arteonu, w którym autorzy tekstów i recenzji nie obawiają się pisać głośno o tym, że coś jest czasami bardzo, bardzo złe. Dobrze jest zaglądnąć także od czasu do czasu do katalogów aukcyjnych, np. tych z Desy, które są dostępne zarówno w wersji drukowanej jak i Online. To dla mnie takie katalogi marzeń – patrzę na mieniące się w oczach ceny i wyobrażam sobie, jak płacę je w przyszłości na ulubionego artystę, który zawiśnie w mojej sypialni. Wam też tego życzę!
Talat Darvinoglu, Mene Ragritte, 2011 |