Miałam na studiach, na pierwszym roku zajęcia z pewnym księdzem profesorem. Kiedy coś opowiadał, dodawał zawsze:
Ten obraz znajduje się we Florencji, ale ja nawet nie będę o tym wspominał, bo nie wyobrażam sobie, żeby ktoś z państwa jeszcze we Florencji nie był. I we Francji na pewno wszyscy byli, w Kolonii także i wszędzie, w zasadzie Państwo na pewno wszędzie byli, bo przecież na tych studiach inaczej się nie da.
Kiedy tak opowiadał, patrzyłam tylko po sali i wyłapywałam tych, którzy za każdym razem potakiwali z entuzjazmem, tak, aby nie było wątpliwości, że faktycznie tam byli i wszystko widzieli. Pamiętam, że to mnie wtedy bardzo przygniotło. Sama nie miałam niestety kasy na takie wycieczki. Mój skromny budżet z ledwością wystarczał mi na studia i mieszkanie w Krakowie. Przyznaję, kiedy to wspominam, pamiętam, że odczuwałam pewne poczucie winy. Chcę być historykiem sztuki, a tylu rzeczy jeszcze nie znam, nie widziałam. Może się nie nadaję? Może pomyliłam kierunki? Pewnie mnie wywalą po pierwszym roku.
Nigel Van Wieck, Q Train
Nic takiego się jednak nie stało. Czas mijał, uczyłam się coraz więcej, zdobywałam doświadczenie, wprawę i pewność siebie, która pozwalała mi wyrażać swoje zdanie i opinię na dany temat, nawet wtedy, kiedy się z kimś nie zgadzałam. To było fajne uczucie, któremu towarzyszyło przekonanie, że sztuka to temat uniwersalny, że każdy się nią interesuje. No bo jak to, nie wiesz nic o neoplastycyzmie? Nie słyszałeś o Erwinie Panofsky’m? To było takie uczucie, które dopadło pewnie nie tylko mnie, które stawiało nas, historyków sztuki, na jakimś piedestale, na postumencie, który wyodrębniał nas z tłumu i czynił lepszymi ludźmi. Tacy właśnie byliśmy, przynajmniej niektórzy, gdzieś w środku może nawet trochę zarozumiali, niczym się przy tym nie różniąc od księdza z pierwszego akapitu.
Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, może własnie dzięki pracy w muzeum, że historia sztuki to nie artystycznie zarzucony szalik prze ramię i rozmawianie o trudnych rzeczach, jeszcze trudniejszym językiem. Uważam, że nie sztuką jest wejść pomiędzy ludzi, którzy czegoś nie wiedzą i popisywać się swoją erudycją. To nie jest oznaka mądrości, to po prostu zwykła bufonada. Nie przejmujcie się, jeśli ktoś powie Wam, że wypada znać się na sztuce, a Wy będziecie czuć, że daleko Wam do perfekcji. Nie czujcie się gorsi, jeśli okaże się, że czegoś w tym temacie nie wiecie. Możne nas, humanistów, też należałoby przepytać z trudnych nauk ścisłych i zasugerować, że wypadałoby wiedzieć to, o czym nie mamy bladego pojęcia. Nie każdy rodzi się z taką samą wrażliwością, nie każdy odbiera świat w jednakowy sposób. Mamy pełne prawo do własnych refleksji i nikt nie powinien wmawiać nam, że jesteśmy gorsi, tylko dlatego, że nie rozumiemy co tak naprawdę stworzył Duchamp.
Właśnie na tym polega nasza rola, i jako specjalistów i pracowników kultury, aby do sztuki zachęcić, wyjaśnić, pokazać coś nowego, ale zrobić to w sposób ciekawy, bez wywyższania się i popisywania, po prostu z poczuciem zawodowej misji.
Nie czuj się gorszy, jeśli ktoś Ci mówi, że znasz się na sztuce. Może nie poznałeś dotychczas nikogo, kto mógłby Cię do niej zachęcić, odpowiednio doedukować, a sam nigdy nie czułeś takiej wewnętrznej potrzeby. Poza tym, nie czarujmy się, istnieje bardzo wiele dzieł o wątpliwej jakości artystycznej, które po prostu bardzo ciężko nazwać Sztuką, chociaż znajdzie się wielu, którzy będą próbować nad do tego przekonać. Nigdy nie wstydź się swoich uczuć i pamiętaj, że zawsze masz do nich prawo – także gdy obcujesz z dziełem sztuki.
Aktualizacja: Ten tekst powstał dwa lata temu, ale wciąż jest bardzo aktualny. Mam jednak jeszcze dodatkową refleksję związana z tym tematem. Okazuje się, że to nie jest zawsze takie proste, ta próba bycia zawsze miłym człowiekiem, który nikogo swoim zachowaniem nie krzywdzi, nie sprawia, że inni czują się gorzej. Piszę o tym z pełną świadomością, bijąc się w pierś, bo jestem pewna, że nie raz i nie dwa, zazwyczaj nieświadomie mówiłam w temacie sztuki o czymś, co wydało mi się oczywiste, a nie było, bądź broniłam swojego stanowiska w zbyt agresywny sposób. Myślę, że to bardzo ważne, aby się do tego przyznać i jeszcze ważniejsze, żeby cały czas rozważnie i świadomie podejmować różne kroki i decyzje. Chyba właśnie na tym to polega – nie na byciu idealnym, bo to niemożliwe, ale nieustanym dążeniu do tej perfekcji, do minimalizowania „pokrzywdzonych”. Grunt, to cały czas o tym pamiętać. Ja się staram i mam nadzieję, że mi to nigdy nie przejdzie.
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności