Jeszcze przed chwilą miałam opowiedzieć Wam parę słów o kontrowersyjnym dziele Maneta, jakim jest „Śniadanie na trawie”, włączyłam jednak zupełnie przypadkowo jeden z bardziej poruszających mnie utworów jakim jest Księżyc – Rabbit Eclipse, i w momencie przestawiłam się na tryb: zamyślenie. I tak sobie siedzę, słuchając magicznych dźwięków stworzonych przez polski zespół, którego będę niedługo słuchać na Offie, i stwierdzam, że spośród niezliczonej liczby dzieł pięknych, wyjątkowych, poruszających i genialnych, jest kilka takich najbardziej osobistych. Mam na myśli obrazy, które w jakiś nieokreślony sposób prezentują to, co jest w nas samych, tak jakby były odbiciem tego, co czujemy, i kim jesteśmy, tam gdzieś głęboko w środku. Te uczucia i nastroje, ukryte pod warstwą grubych pancerzy i murów, czasami i dla nas są zupełnie nowe, i choć ciężko się je nazywa, to mamy jednak wrażenie, że ukryły się właśnie na powierzchni malarskiego płótna. Przeżywam takie odkrycia niejednokrotnie, zawsze z taką sama fascynacją, bo to dają mi poczucie, że ktoś w końcu potrafił namalować to, czego żadne słowa, ani nawet myśli nie potrafiłyby określić.
O tych, co namalowali moje myśli. Subiektywny wybór malarstwa osobistego
1. Erich Heckel, Wiatrak w Dangast, 1909
Robiąc takie zestawienie prac najbardziej osobistych, czuje, jakbym opowiedziała Wam o sobie więcej, niż gdybym postanowiła publikować swój intymny dziennik, którego nigdy nie pisałam, pewnie dlatego, że jestem zbyt leniwa i niesystematyczna. Wiatrak z Dangast Ericha Heckla, reprezentanta ekspresjonizmu niemieckiego jest dla mnie czymś bliżej nieokreślonym, co sprawia, że czuję się jednocześnie niespokojna i wyjątkowo bezpieczna, tak, jakby kontrasty barwne, wszystkie te czerwienie i granaty stanowiły duet idealny, trudny, ale niemożliwy do rozłączenia. Może i ja w środku jestem cała granatowa.
2. Edvard Munch, Autoportret, 1895
Zawsze dobrze czułam się w czerni, uważam, że to najpiękniejszy i najlepszy kolor. Autoportret Muncha jest mi niezwykle bliski. Patrzę na jego drukowaną kopię powieszoną nad łóżkiem, i myślę sobie, że i mój mógłby wyglądać właśnie tak. Rozczula mnie, choć w tym wypadku to nie jest chyba najlepsze słowo, ta ręka, która umarła już, choć reszta jeszcze żyje. Vanitas, ot co, wszystkich nas to kiedyś czeka.
3. Franz Radziwil, Karl Buchstatter’s Fatal Dive, 1929
Pozorny spokój, miasteczko śpi niezmącone żadnym, najmniejszym nawet hałasem, a jednak czuć w powietrzu nadchodząca katastrofę. To jest ten moment, tuż przed straszną wiadomością, to uczucie, kiedy wiesz, że zaraz stanie się coś złego, co podświadomie wyczuwa się w kościach. Właśnie tak wygląda pejzaż mojego wewnętrznego życia – pewne jest, że zaraz coś spadnie i uderzy z ogromną siłą, zaburzając całą pozorną harmonię.
4. Andrew Wyeth, Świat Krystyny, 1948
Jest wiele rzeczy, które wzbudzają we mnie poczucie tęsknoty, zwłaszcza tej, która w żaden sposób nie chce dać się nazwać, ani zlokalizować. Dopada mnie to szczególnie na jesień, wtedy właśnie najmocniej czuję, że moja kondycja psychiczna podupada, co mnie męczy i jednocześnie sprawia ogromną satysfakcje. Wewnętrzny masochizm zawsze w doskonałej formie.
5. Ferdynand Ruszczyc, Stare Gniazdo, 1898
Ten obraz, to dla mnie Hopper w wydaniu polskim, swojskim, bliskim, wiejskim. Jakaś część mnie potrzebuje właśnie tego wiejskiego powietrza, moje rodzinne Rytro już na zawsze pozostanie dla mnie miejscem najdroższym, szczególnym, w którym zostawiłam wszystkie moje najsilniejsze, młodzieńcze uczucia. Kiedy jestem w domu u mamy, lubię przechadzać się po okolicy i oglądać domy. Najbardziej fascynują mnie te puste, stare, takie, w których nie ma już życia, ale pamięć o tym co było, jeszcze nadal porusza potargane firanki w oknach. Możliwe, że ogólnie ciągnie mnie do staroci, a od życia, bliższa mi chyba świadomość nieuniknionego rozpadu.