Fot: KMAK |
Nigdy nie miałam śmiałości, żeby umawiać się na sesje z fotografami, pomimo, że takich propozycji zdarzyło mi się otrzymać dotychczas kilka, a może nawet kilkanaście. Myślę, że to zainteresowanie wiązało się z moją dziwną urodą, bądź też dziwnym charakterem, choć najprędzej chodziło o te dwie rzeczy. Wyjątek, pierwszy w życiu, zrobiłam dopiero ostatnio dla Pauliny Kmak. Nie wiem, czy przekonała mnie jej energia, czy fakt, że jest kobietą, przy której łatwiej robić głupie miny patrząc w obiektyw. Spotkałyśmy się w pewien deszczowy wieczór, w pogodę, której nienawidzę, ponieważ psuje mi fryzurę i sprawia, że puszą mi się włosy. Przez cały wieczór, podczas żartowania, rozmawiania i pstrykania zdjęć myślałam więc o tym, że nic z tego nie wyjdzie, bo wbrew pewnej powadze, którą noszę głęboko w sobie, cały czas nie mogłam się przestać śmiać i robić głupich min. Jakimś cudem, a raczej dzięki talentowi Pauliny, zdjęcia się jednak udały, a ja widzę na nich siebie, zapisaną w bardzo mi bliski, a jednocześnie nieoczywisty sposób. Recording, czyli nagrywanie, tak nazwałyśmy sesję, która okazała się nie tylko utrwaleniem obrazu, ale też jakieś głębszej cząstki mnie, z czego jestem niesamowicie zadowolona.