fot. Marcin Biernat/puszczamuzyki |
Ten związek z góry skazany był na nieuchronny sukces. Wiedziałam to, gdy tylko moja noga stanęła na terenie zmodernizowanego Muzeum Śląskiego w Katowicach, kiedy zobaczyłam wyłaniające się pokopalnianie budynki, nadszarpnięte działaniem czasu, surowe, imponujące bryły, wśród których dominowała wieża szybu wyciągowego. To był ten pierwszy raz, kiedy nie zwiedzałam, ale miałam okazję być świadkiem połączenia idealnego, doskonałej symbiozy architektury z wyselekcjonowaną festiwalową muzyką.
Nie często się zdarza to uczucie, kiedy pojawiam się w jakimś nowym miejscu i momentalnie ogarnia mnie fala wewnętrznej radości oraz świadomość, że zarówno to miejsce jak i pora jest po prostu idealna. Właśnie tak miałam podczas tegorocznej edycji Tauron Nowa Muzyka w Katowicach. Bardzo żałuję, że mogłam wziąć udział jedynie w jednym festiwalowym dniu (cały festiwal trwa w sumie dni cztery), mimo wszystko to i tak w zupełności wystarczyło, aby od razu pokochać to miejsce i zauroczyć się w atmosferze, jaką roztacza.
Musicie mi wierzyć (a najlepiej przekonać się osobiście), że techno w połączeniu z industrialnymi budynkami robi wrażenie tak niesamowite, że aż trudne do opisania. Oczywiście repertuar muzyczny festiwalu jest bardzo obszerny i nie ogranicza się jedynie do elektroniki, na mnie jednak największe wrażenie zrobiły właśnie koncerty elektroniczne, zwłaszcza surowe, solidne dramy i porządne basowe pierdolnięcia (nazwijmy rzeczy po imieniu).
Czasami dobrze jest pojechać na festiwal nie mając pojęcia co ma do zaoferowania, nie znając muzyków, nie wiedząc co przyniesie kolejny koncert. Repertuar Taurona, jego treść oraz układ nie pozwalał się nudzić nawet przez chwilę. Migracje z jednego namiotu do drugiego, ze sceny mniejszej na większą, powodowały kolejne zaskoczenia, zachwyty i ból w nogach, które, pomimo, że nie były przygotowane na taki intensywny wysiłek, nieustannie rwały się do tańca. To była tylko jedna noc, ale tak bogata w dźwięki i wrażenia wzrokowe, zapachowe nawet (bo dookoła jedzenie wybitnie dobre), że cały ten świat wspomnień, ulokowany w mojej głowie nadal w niej żyję i tętni, pulsuje w rytm muzyki.
fot. Marcin Biernat/puszczamuzyki |
Właśnie na ten jeden wieczór zapomniałam zupełnie, że jest coś takiego jak jak introwertyzm i że ma to jakiś związek z moim życiem, z codziennością, w której zawsze uciekam jak najdalej od ludzi. Znowu, kolejny raz muzyka zadziałała cuda i podobnie jak na Offie, uwolniła mnie zupełnie od tego niepokojącego przeczucia, że tłum mnie dusi, tłamsi i jedynym wyjściem jest ucieczka. Jeśli na Tauronie miałabym gdzieś uciekać, to jedynie w świat muzyki, w objęcia tej niezwykłej scenerii, przyozdobionej światłami i blaskiem wyjątkowego księżyca, który tej nocy zagościł na niebie, czyniąc ją jeszcze bardziej magiczną.
Festiwalowy poranek, fot. Marcin Biernat/puszczamuzyki |
Dziś, miesiąc po festiwalu, patrząc na to wszystko z dystansem, ale też wielką tęsknotą, z pełną świadomością stwierdzam: Naprawdę warto jechać na Taurona.