„Skarby baroku”
Prezentowane w krakowskim Muzeum Narodowym Skarby baroku to jedna z lepszych wystaw jakie widziałam w ostatnich latach. Zanim jednak przejdę do meritum, muszę w tym miejscu zaznaczyć, że od czasu pracy w muzeum pojęcie „dobra wystawa” w moim mniemaniu uległo pewnemu rozszerzeniu. O ile kiedyś, zwiedzając rożne ekspozycje w kraju i na świecie skupiałam się w głównej mierze na prezentowanych dziełach sztuki, o tyle obecnie to, co się pokazuję jest dla mnie tak samo ważne jak fakt, w jaki sposób się to robi. I tak, od kilku lat namiętnie śledzę pomysły i rozwiązania aranżacyjne, które na przemian cieszą mnie i denerwują, bardzo mocno wpływając na ostateczny odbiór wystawy jako integralnej całości dzieła i jego otoczenia.
Materiały prasowe MNK, fot. Mirosław Żak, pracownia fotograficzna MNK |
Materiały prasowe MNK, fot. Mirosław Żak, pracownia fotograficzna MNK |
„Skarby baroku” zachwycają mnie niezwykle właśnie ze względu na wspomniany całokształt, doskonale przemyślaną i imponującą aranżację miejsca, które z muzealnej sali przemieniło się na moment w przestrzeń niezwykłą, swego rodzaju sacrum. Czarne ściany, przygaszone światło, muzyka barokowa sącząca się dyskretnie z głośników, ciepłe, złote światło oświetlające punktowo niezwykłej klasy sztukę barokową z terenów dzisiejszej Słowacji i Polski- wszystko to składa się na wielkie, duchowe wręcz przeżycie. Eksponaty na wystawie w znakomitej większości reprezentują sztukę sakralną, a w takim wypadku zawsze bardzo ciężko jest sprawić, aby aranżacja wnętrza wystawienniczego był choć częściowo zbieżna z przestrzenią kościelną, stanowiącą środowisko naturalne dla wszystkich rzeźb, obrazów oraz paramentów liturgicznych. Tym bardziej praca krakowsko-słowackiego zespołu przygotowującego wystawę zasługuje na docenienie i wielki szacunek, udało im się bowiem sprawić, że uczucie sacrum podczas zwiedzania dotyka już na samym początku, towarzysząc nieustannie aż do wyjścia. Świetna robota, jestem zachwycona.
„Onna – piękno, siła, ekstaza”
Żyjąc tylko przez chwilę, oddajemy się radości podziwiania księżyca, śniegu, kwitnienia wiśni i liści klonu, śpiewając pieśni, pijąc wino i zatracając się w przemijaniu, przepływaniu, nie dbając o pospolitość, która zagląda nam w twarz: omijamy przeszkody tak jak tykwa unoszona z prądem rzeki – to jest właśnie ukiyo.
Muszę się przyznać, że zupełnie nie znam się na sztuce japońskiej. Kojarzę co najwyżej kilka najpopularniejszych nazwisk oraz parę kultowych drzeworytów, które na stałe zadomowiły się w popkulturze. I tyle. Nie znam ani kontekstów kulturowych, ani historii kraju, ani tradycji, ani zwyczajów, nic. Wszystko to owiane jest dla mnie wielką tajemnicą, która intryguje i sprawia, że przy każdej możliwej okazji mam ochotę uchylić jej rąbka, podglądnąć, uszczknąć z niej coś dla siebie.
Kitagawa Utamaro, „Para kochanków przy parawanie”, kartka z albumu Komachi Biki, 1802, wł. MNK |
Drzeworyty japońskie w moim osobistym odczuciu, mają w sobie pewną rozczulającą eteryczność i finezję, która miesza się często z czymś, co najogólniej można zdefiniować jako brutalność, czasami nawet perwersyjna. To odczucie wiąże się zapewne z moją fascynacją erotykami japońskimi, w których subtelna i delikatna technika zestawiona jest z tematem seksu, ukazywanym zazwyczaj w sposób mocno dosłowny, bez żadnych ogródek. Myślę, że ta egzotyka kultury i tradycji mocno nasila te doznania, sprawia, że owa tajemnica staje się jeszcze bardziej odległa, budzącą pewien fascynujący niepokój.
Materiały prasowe MNK, fot. Bartosz Cygan, pracownia fotograficzna MNK |
Materiały prasowe MNK, fot. Bartosz Cygan, pracownia fotograficzna MNK |
„Onna – piękno, siła, ekstaza” to wystawa prezentującą malarstwo oraz drzeworyty japońskie z kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie. Po „Skarbach baroku” pokazywanych na parterze placówki, postanowiłam zaserwować sobie kolejna porcję nowych wrażeń i udałam się na 1 piętro, bo właśnie tam zaaranżowano przestrzeń dla japońskich piękności. „Onna” to intymna opowieść o kobiecie, przedstawiająca ulotne impresje i rozmaite sytuacje z jej codziennego życia, uwiecznione przez najznakomitszych japońskich artystów z okresu Edo (1603-1868). Tutaj ekspresję i duchową ekstazę zastępuje spokój i cisza, a złoto baroku ustępuje miejsca minimalistycznej koncepcji utrzymanej w tonacji czerni i bieli.
Kitagawa Utamaro, „Kobieta z dzieckiem”, z serii: dwanaście typów kobiecej
urody porównywanych z najpiękniejszymi widokami Japonii, 1801-1804, wł. MNK
|
Czystość ścian i wnętrz pozwala maksymalnie skupić się na prezentowanych drzeworytach, które zawsze opatrzone są niezbędnym i ciekawym komentarzem, ułatwiającym przynajmniej częściowe zrozumienie tego tajemniczego i egzotycznego świata, pełnego wojowników, domów uciech, ekskluzywnych kurtyzan i eterycznych dziewcząt przedstawionych w czasie różnych domowych czynności. Dodatkowo, przestrzeń ekspozycyjna została podzielona na kilka wyodrębnionych stref, a każdej z nich towarzyszy obszerny komentarz wyjaśniający zgrupowane dzieła. Mamy więc sale poświęcone kanonom urody japońskich kobiet, macierzyństwu, mamy przedstawienia aktorów z japońskiego teatru, kobiety-wojowniczki, kurtyzany czy w końcu drzeworyty o tematyce erotycznej. Te ostatnie można oglądać zerkając w wysokie gabloty – to ciekawe rozwiązanie umożliwiające subtelna cenzurę dla małych dzieci.
Drzeworyty mocno zachwycają, podobnie jak dodatkowe elementy uzupełniające wystawę, takie jak maski z teatru nō, kimona, ozdoby do włosów, przepiękne grzebyki i przybory kosmetyczne. Dla mnie, kobiety ze wzrostem 180 cm wszystkie te stroje wydawały się być wręcz miniaturowe, a więc jeszcze bardziej egzotyczne, tajemnicze. Przyznaję, że po powrocie do domu zaczęłam intensywnie rozczytywać się w różnych artykułach o japońskiej sztuce, która, jak wiadomo, wywarła ogromny wpływ na sztukę europejską na przełomie XIX/XX wieku. Żeby tak każda wystawa, którą mam okazję oglądać wywoływała u mnie tak pozytywne uczucia i motywowała do pogłębiania danego tematu – ach, marzenie!