|
Piotr Micherewicz, Galeria Plakatu AMS |
Znam ludzi, dla których muzyka mogłaby w ogóle nie istnieć. Znam też takich, którzy czegoś tam słuchają, ale nie mają sprecyzowanych upodobań i ciężko im powiedzieć, jaki typ muzyki uznają za ten ulubiony. Są też tacy jak ja – dla których muzyka to naprawdę jedna z najważniejszych rzeczy w życiu. Jak czytam to stwierdzenie, to zdaje sobie sprawę, że brzmi banalnie, ale, cholera, to jest tak szalenie prawdziwe, że naprawdę nie wiem jak ująć to inaczej.
Kiedy przeanalizowałam niedawno swoją playlistę, doszłam do wniosku, że słucham mocno pokręconej muzyki. Patrzę na wykonawców, a tam widnieją koło siebie m.in.: Chopin, Rammstein, Gesaffelstein, Moderat, Monteverdi, Soley, Paul Kalkbrenner, czyli w przełożeniu na gatunki: muzyka klasyczna, industrial metal, elektronika, opera, islandzkie tkliwości i techno. Ktoś zapyta: jak to pogodzić, skoro to są bardzo różne, nierzadko skrajne światy? No właśnie, na pierwszy rzut oka (a raczej ucha) szalenie trudno, ale wystarczy chwilkę się zastanowić i odpowiedź przychodzi momentalnie sama: kluczowe są tutaj emocje.
Muzyka, której słucham mówi o mnie w zasadzie wszystko. To, co mnie w dany dzień mocno fascynuje, to, czego słucham i czym się zachwycam doskonale oddaje aktualny stan głowy i ducha. W zasadzie można by spokojnie powiedzieć „pokaż mi swoją playlistę, a powiem Ci kim jesteś” i byłaby to z pewnością niezwykle trafna analiza osobowości. Bo muzyka szybko nas obnaża. Pokazuje, że w środku mamy wiele miejsca na zadumę, że jesteśmy wrażliwi, wkurwieni, że coś nas w danym momencie mocno uwiera, albo że czujemy niewysłowiony smutek, który można wyrazić jedynie za pomocą dźwięków, zwłaszcza, że słowa w takim momentach niejednokrotnie zawodzą.
Muzyka musi mną wstrząsać. Zdałam sobie sprawę, że to podstawowy czynnik, który decyduje o moich muzycznych wyborach. Kiedy czegoś słucham, muszę dostać dawkę czegoś mocnego, czegoś, co wwierci mi się w głowę, w serce i będzie się wkręcać coraz głębiej, aż do momentu, kiedy z wielką satysfakcją i zadowoleniem powiem „dość” i wyciągnę płytę bądź wyłączę komputer. Przy muzyce chcę płakać, przeżywać, tańczyć, skakać, chce czuć to samo, co serwuje mi bliska mojemu sercu sztuka. Wznoszenie się na wyżyny radości i rozpaczy – to jest taka moja pospolita codzienność, która pozwala mi przetrwać w alternatywnej rzeczywistości budowanej właśnie dzięki obrazom i dźwiękom. Nie potrafię żyć bez muzyki, która tak często pozwala mi powiedzieć to, czego w żadnej inny sposób nie umiem określić.
Gdy słowa już daremne, a wyobraźni nie chcę się już wyobrażać, jeszcze tylko muzyka. Jeszcze tylko muzyka na ten świat, na to życie.
W. Myśliwski
.
PS A może by tak playlistę? dajcie znać, przygotuje coś specjalnego!