Wpis powstał w ramach płatnej współpracy z Muzeum Narodowym w Lublinie
i towarzyszy wystawie „Co babie do pędzla?! Artystki polskie 1859-1950”
Piękna klęska urodzaju
Ależ mnie frapuje ta wystawa sztuki kobiet w Muzeum Narodowym w Lublinie! Jest tak wielka, tak obszerna ilościowo, treściowo i emocjonalnie, że aż chciałoby się, w trakcie intensywnego zwiedzania, krzyknąć: to za dużo, kto to widział, ponad 500 prac na jednej ekspozycji!”. Z drugiej strony właśnie ten nadmiar w kontekście sztuki kobiet wydaje się czymś absolutnie pożądanym i imponująca liczba 133 zaprezentowanych artystek jest niczym innym jak wyraźną manifestacją: kobiety w polskiej sztuce były, tworzyły świetne, różnorodne prace, a ich silna reprezentacja na lubelskiej ekspozycji nie da szybko o sobie zapomnieć. To ekspozycja, która z jednej strony wywołuje przesyt, a z drugiej pozostawia nas z poczuciem niedosytu – ogrom wrażeń sprawia, że możemy czuć się mocno przebodźcowani, a z drugiej strony tak duża liczba prac powoduje, że nie jesteśmy w stanie wszystkich należycie obejrzeć i zapamiętać. Istna klęska urodzaju, ale, mimo wszystko, najlepsza z możliwych.

Tytaniczna praca organizacyjna
Może i trochę marudzę na nadmiar, ale jako muzealniczka, która dobrze zna mechanizmy ( i nierzadko perypetie) powstawania wystaw „od kuchni” mam pełną świadomość jak WIELKĄ pracę wykonał cały zespół muzealny, żeby taka wystawa mogła powstać. Nie ukrywam, że jestem pod ogromnym wrażeniem logistyki całego przedsięwzięcia od kwerend, dokonanych wyborów, przez kwestie umów, niezbędnej dokumentacji, pracy konserwatorskiej, aż po przywóz wypożyczonych dzieł z kilkudziesięciu instytucji i miejsc oraz aranżację dwóch dużych przestrzeni. Tak ogromne wystawy mają na ogół cały zespół kuratorski, tymczasem w Lublinie jedyną kuratorką jest Pani Bożena Kasperowicz – Pani Bożeno, nie wiem jak to Pani zrobiła. Efekt naprawdę robi wrażenie.

Pionierki, siłaczki, entuzjastki
Wystawa „Co babie do pędzla?! Artystki polskie 1850-1950” została podzielona na dwie zasadnicze części, z których każda otrzymała inną przestrzeń. Pierwsza, zatytułowana „Wychodzenie z cienia. 1850-1918” skupia się na przybliżaniu artystek, które stawiały bardzo trudne kroki w dziedzinie sztuki i marzyły o edukacji artystycznej. Zdeterminowane i odważne, były zmuszone kształcić się w prywatnych pracowniach oraz opuszczać kraj w celu dalszej nauki. Od początku nie mogły liczyć na równe zasady gry – jako kobiety musiały nieustannie potwierdzać podważany talent oraz borykać się z różnymi ograniczeniami, które nie dotyczyły męskiego grona twórców. Społeczeństwo, zgodnie z ustalonym, patriarchalnym spojrzeniem oczekiwało od nich w pierwszej kolejności pełnego zaangażowania w dom i rodzinę, można się więc jedynie domyślać, jak trudne było podjęcie kroków będących mocno „pod prąd”. Malowanie, czy ogólnie tworzenie, w wydaniu kobiet było postrzegane jako „niegroźne” hobby, a nie poważny sposób na życie. O wszystko trzeba było więc walczyć i z determinacją bronić swoich wyborów.
Druga część ekspozycji posiada tytuł „Pokolenie wyzwolenia. 1918-1950” i skupia się na twórczości kobiet reprezentujących artystki nieco młodsze, które mogły rozwijać swoje pasje z większą swobodą i podobnie jak koledzy po fachu, kształcić się na polskich uczelniach artystycznych. Zdecydowana większość z nich tworzyła w okresie dwudziestolecia międzywojennego, chociaż na wystawie pojawiły się również reprezentantki rzeczywistości tuż po 2 wojnie. Ta nowoczesna część pozwala prześledzić w jaki sposób zmieniały się możliwości kobiet, ale też tematyka i zagadnienia formalne w ich pracach. To jednocześnie wciąż opowieść o świecie zdominowanym przez mężczyzn, w którym kobiety jako artystki musiały nieustannie przecierać szlaki i bardzo ciężko pracować na swoją pozycję.
Olśnienia i zachwyty
Dla mnie ta wystawa była dużym przeżyciem, nie tylko z racji jej wielkości i różnorodności, ale zwłaszcza ze względu na kontakt z naprawdę świetnymi pracami, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Ogromnym atutem ekspozycji jest fakt, że prezentuje dzieła sztuki, które w większości na co dzień znajdują się w muzealnych magazynach lub w kolekcjach prywatnych. Okazja do ich zobaczenia jest więc wyjątkowa, chociaż gorąco liczę, że nie ostatnia. Trudno opowiedzieć w krótkim poście o wszystkich towarzyszących mi podczas zwiedzania zachwytach, ale zdecydowałam się na subiektywny wybór kilku prac, przy których przystawałam na dłużej i zdarzyło mi się cichutko westchnąć. Jestem przekonana, że każda i każdy z Was znajdzie tam swoje własne, osobiste olśnienia, które zostaną z Wami na długo. Uwierzcie mi, że m.in. dla nich warto jechać do Lublina.
Anna Berent (1871-1944)
Przebudzenie wiosny, przed 1929, olej/płótno, Muzeum Narodowe w Warszawie
Moja pierwsza myśl, gdy zobaczyłam ten obraz – to musi być malarstwo skandynawskie! Przejmujące dzieło, bardzo północne w kolorystyce i nastroju. Ten jeden obraz sprawił, że zaczęłam wyszukiwać informacji na temat malarki i przy okazji dowiedziałam się, że ciekawą kolekcję jej dzieł posiada Muzeum Narodowe w Warszawie. Dlaczego nie znałam jej wcześniej? To retoryczne pytanie zadawałam sobie w duchu na tej wystawie bardzo, bardzo często i myślę, że będziecie mieć podobnie.
Maria Dulębianka (1861-1919)
Portret, 4. ćw. XIX wieku, olej/płótno, własność Anny Kiersnowskiej
Ten portret to największy zachwyt na lubelskiej wystawie. Nie znałam go i nie miałam pojęcia, że Dulębianka była taka świetną malarką. Uwielbiam tutaj wszystko: zamyślenie kobiety, jej wyraz twarzy, kompozycję, dominującą czerń, świetny warsztat malarski. Cudownie byłoby zobaczyć kiedyś monograficzną wystawę tej artystki – może kiedyś się doczekamy? Wszystkim zainteresowanym, chcącym poznać artystkę (ale także feministkę i społecznie zaangażowaną aktywistkę) bliżej polecam wydaną w 2022 roku książkę Karoliny Dzimiry-Zarzyckiej, pt. „Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki”.
Wiktoria Goryńska (1902-1945)
Autoportret z telefonem, 1930, drzeworyt, Muzeum Narodowe w Warszawie
Kolejna wspaniałość, tym razem w wydaniu graficznym – Wiktoria Goryńska, której grafiki zachwyciły mnie już jakiś czas temu, ale dopiero w Muzeum Narodowym w Lublinie miałam możliwość zobaczyć je na żywo. Wspaniałe to było dla mnie zaskoczenie, szczególnie, że Goryńska jawi mi się jako jedna z najciekawszych polskich graficzek w historii sztuki. Artystka była jedną z pierwszych kobiet uprawiających szermierkę i temat ten, w sztuce dość wyjątkowy, pojawiał się często w jej pracach.
Magdalena Gross (1891-1948)
Czapla, 1939, brąz patynowany, Muzeum Mazowieckie w Płocku
Na lubelskiej wystawie czeka na Was wspaniały 'zwierzyniec” Magdaleny Gross! Artystka upodobała sobie portrety i rzeźby zwierząt, rodzimych i egzotycznych, które od lat 30. XX wieku podglądała w warszawskim zoo. Miejsce to w czasie okupacji odegra bardzo ważną rolę w życiu Gross, będzie bowiem miejscem jej schronienia. Mam wrażenie, że bardzo niewiele mówi się o tej świetnej rzeźbiarce i możliwość zobaczenia jej prac zdarza się bardzo rzadko, dlatego warto skorzystać z okazji i zobaczyć kilka pięknych zwierząt w brązie. Mnie najbardziej urzekła czapla!
Michalina Janoszanka (1889-1952)
Wiosna, przed 1926, tempera/szkło, Muzeum Narodowe w Krakowie
Chociaż znałam ten obraz Michaliny Janoszanki z reprodukcji, zupełnie umknął mi fakt, że jest to malarstwo na szkle! Na żywo w tej technice prezentuje się fenomenalnie i żadna, nawet najlepsza fotografia nie jest w stanie oddać jej wyjątkowości. Artystka stworzyła cudną, fantazyjną scenę, która wydaje mi się równie piękna, co niepokojąca i przywodząca na myśl oniryczne, surrealistyczne wizje. Spójrzcie tylko na tę żabę, czyż nie jest fantastyczna?
Janina Konarska-Słonimska (1900-1975)
Narciarze, 1931, drzeworyt, Muzeum Okręgowe w Toruniu
Ponownie powracam do grafiki, tym razem autorstwa utalentowanej Janiny Konarskiej-Słonimskiej. Na wystawie pojawiają się jej świetne drzeworyty o tematyce sportowej, na dodatek barwne, więc rzadsze. Mam takie małe marzenie, żeby grafika warsztatowa cieszyła się większym zainteresowaniem i uwagą i daję Wam oficjalne słowo, że będę o tej technice pisać więcej.
Małgorzata-Łada Maciągowa (1881-1969)
Portret Feliksa Jasieńskiego, 1921, olej/płótno, Muzeum Narodowe w Krakowie
Kolejne wyjątkowe dla mnie odkrycie. Przyznaję, że w Muzeum Narodowym w Lublinie po raz pierwszy w życiu miałam przyjemność zobaczyć obrazy Małgorzaty Łady-Maciągowej i jestem oczarowana jej mocnym, momentami „mięsistym malarstwem”. Portret Feliksa Jasieńskiego jest wyjątkowy i od razu budzi słuszne skojarzenie z „Autoportretem w japońskim kaftanie” autorstwa Leona Wyczółkowskiego. Panowie pozowali w tej samej japońskiej szacie i na tym samym dekoracyjnymi tle.
Mela Muter (1876-1967)
Akt kubistyczny, lata 20. XX w., olej/płótno, kolekcja Hanny i Jarosława Przyborowskich
Spośród wielu wspaniałych prac Meli Muter na tej wystawie, ten akt wydał mi się najbardziej zaskakujący. Moje pierwsze skojarzenie? Brytyjski malarz Lucian Freud (1922-2011), który z niezwykłą dokładnością, w duchu realizmu malował m.in. odpoczywające czy śpiące ciała. Obraz Muter zdradza wcześniejsze fascynacje kubizmem, ale zarówno ułożenie ciała jak i gama kolorystyczna sprawiły, że momentalnie pomyślałam właśnie o Freudzie. Jest między nimi sporo punktów zbieżnych – oboje malowali prawdę, przywiązywali wagę do fakturowości dzieł i operowali raczej zgaszoną paletą.
Teresa Roszkowska (1902-1992)
Fantazja kazimierska, 1929, tempera/deska, Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym
Wspaniała „Fantazja kazimierska” została ze mną po tej wystawie na bardzo długo. Cóż za świetny, baśniowy nastrój! Roszkowska stworzyła naprawdę świetną, trochę brueglowską w duchu pracę, przy której można spędzić naprawdę sporo czasu i studiować w skupieniu (z uśmiechem na twarzy) każdy dopracowany detal. Wiem, że przy takiej liczbie dzieł sztuki nie da się w ciągu jednego zwiedzania skupić jednakowo na każdym, ale przy tym obrazie gorąco polecam Wam krótki przystanek. Warto!