Włos mi się jeży na głowie kiedy patrzę na nagrodzone w tym roku prace podczas 42 Biennale Malarstwa „Bielska Jesień 2015”, dlatego bardzo proszę docenić moje poświecenie, którego się podejmuje dla Was, żeby napisać ten krótki komentarz. Proszę państwa, cóż się tam złego wydarzyło? Bo coś na pewno musiało, skoro spośród wielu naprawdę interesujących prac jako najlepsze zostały wybrane właśnie takie. Pozwolę sobie nie komentować wszystkich trzech miejsc, ale skupić się jedynie na tym pierwszym, czyli nad pracami pani Martyny Czech.
Martyna Czech, Ex 1, 2014 |
Z racji, że to co zobaczyłam budzi we mnie wielki sprzeciw postanowiłam podratować się jakąś mądra i cenioną opinią dotycząca właśnie takiego wyboru. Znalazłam kilka, niestety czytając każdą z nich miałam wrażenie, że mowa jednak o całkiem innych pracach. „Nieporadne z pozoru obrazy Martyny Czech, z zamierzonymi deformacjami i agresywną kolorystyką, niosą ze sobą bardzo mocny przekaz i bogactwo emocji”. Moi drodzy, żeby było jasne: mi do świadomej deformacji i emocji w malarstwie bardzo blisko, ja to bardzo popieram… ale tego tu po prostu nie ma, ja tego w tym malarstwie kompletnie nie widzę. I niestety, ale nigdy nie zgodzę na to, aby pomysł i pewna idea, która przyświeca sztuce stała się sprawą nadrzędną i pozwalała pominąć tak niezwykle ważną kwestię jaką jest warsztat techniczny i to, co nazywamy artystycznym kunsztem. Drodzy moi, gdyby o samą ideę przecież chodziło to już dawno i my stalibyśmy się artystami. Nawet dzisiaj wspomniałam na swoim facebooku o tym, że gdybym tylko umiała malować to tworzyłabym fajne prace, których tematykę dyktowałaby mi ciekawa i ruchliwa ulica, którą widzę codziennie z mojego okna. Ale nie umiem, nie mam dość talentu i nie maluję. A później otwieram komputer i widzę właśnie takie rzeczy.
Naprawdę, nie mam nic do wolności tworzenia, bo każdy z nas ma do tego pełne prawo. Niestety, problem pojawia się w momencie, kiedy owe prace są pracami, które wygrywają prestiżowy jakby się wydawało konkurs, czyli prezentować powinny poziom i talent najwyższy. Wtedy budzi się we mnie ogromny sprzeciw. Bo tu nie chodzi o gust, o to czy coś nam się podoba albo nie. Nie chodzi też o temat i jego łagodność bądź kontrowersyjność (widziałam wszak wiele prac abstrakcyjnych, które były od tych o wiele bardziej wyszukane i po prostu lepsze). Chodzi o znacznie prostszą i trudniejszą jak się okazuję kwestię, mianowicie o umiejętności, kunszt, techniczną poprawność, wyczucie koloru, dobry smak, słowem o to wszystko, co pozwala oddzielić rzeczy i prace pospolite od prawdziwej sztuki. Ja niestety tego ostatniego w tych obrazach kompletnie nie widzę i przykro mi, bo mam wrażenie, że poziom, choć i tak czasami niski zaczyna zakrawać o depresję.
Martyna Czech, Nikt, 2014 |