Kamienice w Rynku |
Chociaż to nie był mój pierwszy raz we Wrocławiu, dopiero podczas tego wyjazdu postanowiłam zwiedzić przynajmniej część miasta i zobaczyć rzeczy, które na ulotce od Pani z hostelu otrzymały chwytliwą nazwę TOP 20. Przyznaję, że gdyby nie fakt, że był to wyjazd służbowy, związany z poszukiwaniem archiwaliów w Ossolineum, na pewno zmieniłabym termin wycieczki na jeden z cieplejszych miesięcy. W marcu, niestety, ale zieleń Wrocławia można sobie jedynie wyobrazić, a wielka szkoda, zwłaszcza, że miasto wydaje mi się jednym z tych bardziej zielonych.
Moja małomiasteczkowość już podczas podróży zareagowała bardzo pozytywnie. Pociąg Intercity, który jest tani, nie spóźnia się, ma kontakt elektryczny i bardzo schludną toaletę? No naprawdę, miałam wrażenie, że jestem w reklamie, bo obsługa była równie miła i uprzejma, jak na tych wszystkich telewizyjnych spotach. Może częściej powinnam podróżować IC, a nie jakieś tam Przewozy Regionalne…
Dworzec Główny po remoncie zrobił na mnie duże wrażenie, zwłaszcza, że pamiętam go jeszcze z czasów nieszczęsnej powodzi w 97′. Tak, ja już jestem taka stara, naprawdę pamiętam takie rzeczy. W zasadzie już w momencie, gdy razem z koleżanką po fachu wysiadłyśmy z pociągu zdałam sobie sprawę, że wspólna wycieczka dwóch historyków sztuki wzmaga zboczenie zawodowe i sprawia, że nie można przejść koło danego zabytku jak normalny człowiek, tylko trzeba się przyglądnąć, skomentować, znaleźć podobieństwo, określić datę, styl, technikę, wyciągnąć budowlaną miarkę, zmierzyć, opisać, wycenić, naszkicować, nanieść na rysunek techniczny…
Dom Towarowy Feniks |
Hala Stulecia od środka, kopuła |
Kiedy jednak te działania zaczynają męczyć, kiedy wchodzenie na strych i badanie więźby dachowej sprawia jednak mały problem, wtedy na szczęście pojawia się głód oraz chęć wypicia kawy i piwa, co daje możliwość powrotu do w miarę stabilnego stanu emocjonalnego (napisałam w miarę, bo dobrze wiecie, że do normalności wciąż bardzo daleko). Jedzenie to taka czynność, która czyni mnie bardzo szczęśliwym (i coraz grubszym) człowiekiem, dlatego cieszę się, że trafiłyśmy do miejsca zwanego Piec na Szewskiej (tuż obok naszego Ossolineum). Pizza była bardzo smaczna i duża, o czym świadczy chociażby fakt, że zostawiłam jeden kawałek, a wierzcie mi, to się nie zdarza zbyt często.
Najpiękniejsze drzewo na dziedzińcu w Ossolineum |
W tle Ossolineum |
Zmiana klimatu sprawiła, że rozbolało mnie gardło, kto wie, być może to zbyt świeże powietrze podrażniło mi krtań, w końcu Nowy Sącz na liście smogowej figuruje równie wysoko, co Kraków. Pomyślałam, że najlepszym lekarstwem będzie grzane piwo, poszłyśmy więc do Targowej. Niestety, nie serwowali tam grzańca, ale był za to inny browar, smaczny, czarny i zimny. O dziwo, gardło przestało mnie boleć, wysunęłyśmy więc wniosek, że ta choroba na którą narzekałam, to nie było jednak przeziębienie, ale zaczątki alkoholizmu. Dodam, że było dwadzieścia minut po godzinie trzynastej.
street art wrocławski |
Wrocław w dzień robi bardzo dobre wrażenie, ale osobiście stwierdzam, że sto razy lepsze robi w nocy. Światła pulsują i migotają, te latarniane, uliczne, te oświetlające budynki i witryny sklepowe. Naszym nocnym celem było piwo w Art Cafe Kalambur, który został mi polecony przez jedną z czytelniczek. To miejsce to strzał w dziesiątkę. Nie dość, że z każdej strony witała nas, czy to oryginalna, czy stylizowana secesja, to jeszcze akurat tego dnia odbywał się tam pojedynek poetycki. To są dokładnie moje klimaty. Przygaszone światło, dym z papierosów, którym później śmierdziałyśmy ostro jeszcze na drugi dzień, dobra muzyka no i ludzie, ludzie ciekawi, intrygujący, rozmawiający żywo, zaangażowani w dyskusje o poezji, literaturze, sztuce. Skąd wiem, że o tym rozmawiali? Bo zajęłyśmy strategiczne miejsce, z którego dobiegały nas liczne głosy, a my, zamiast zając się same sobą, to pochłaniałyśmy ten widok, jakbyśmy jeszcze nigdy nie miały okazji siedzieć w knajpie i sama ta czynność była dla nas nowym i nieznanym dotąd przeżyciem. Naprawdę, miejsce to uznaję za fantastyczne.
Art Cafe Kalambur |
Jako, że we Wrocławiu mieszka wspaniały chłopiec o imieniu Andrzej, którego możecie poczytać na jego blogu Volume of Smoke, dzięki niemu udało nam się zobaczyć również dwa miejsca, spoza oficjalnego rankingu turystycznego. Andrzej pokazał nam piękny zaułek neonów wrocławskich, przedtem jednak, zabrał nas na wyjątkowego szota w Czupito, miejscu, gdzie były same szoty o nazwach tak fantazyjnych, jak chociażby Chuck Norris czy ludzki mózg. Nasza trójka, bardziej od kanibalizmu ceni sobie jednak smak absyntu, dlatego zasmakowaliśmy „Oddechu smoka”, który, jak nazwa wskazuje, bardzo przyjemnie nas rozgrzał.
Czytam to, co już naskrobałam i widzę, że bardziej niż na zwiedzaniu, skupiłam się na piwie, jedzeniu i alkoholowych przyjemnościach, dlatego teraz, już na koniec, zostawię Wam listę zabytków, które zobaczyłam, i które uważam za bardzo interesujące. Mam nadzieję, że wybierając się na wycieczkę do Wrocławia, zasugerujecie się nią bardziej niż propozycjami na szybką utratę stanu trzeźwości 🙂
- Dworzec Główny (neogotyk)
- Hala Stulecia, największa kopuła na świecie (modernizm, Max Berg)
- Osiedle WuWA (Mieszkanie i miejsce pracy)
- Hala Targowa przy ul. Piaskowej (zastosowanie żelbetu)
- Dom Towarowy Feniks (secesja)
- Dom Towarowy Renoma (modernizm)
- Dom Towarowy Kameleon (modernizm, Erich Mendelshon)
- Gmach Opery (klasycyzm) a naprzeciwko niej świetna kawa i ciasto w kawiarni „Gniazdo”
- Ostrów Tumski (wszystkie kościoły)
- Plac Solny
- Rynek z dwoma ratuszami (starym i nowym)
- Kościół św. Idziego (styl romański, najstarszy budynek we Wrocławiu)
- Zaułek neonów (ul. Ruska 40c)
- Dworzec Świebodzki
Ostrów Tumski |