J. A. D. Ingres, Portrait of Princess de Broglie |
W wieku siedmiu lat, w nudnej poczekalni do lekarza, znalazłam sobie alternatywny świat wśród doniczek z paprotkami, stojącymi na wysokim parapecie. Wtedy, wdrapując się na niego, po raz pierwszy rozbiłam swoje małe, grube i brzydkie okulary. Mama strofowała mnie, próbując porównać do stojących gdzieś z boku, grzecznych, śmiertelnie nudnych dziewczynek z ładnymi warkoczami, które ja już dawno rozplotłabym, biegając po podwórku jak mały, popieprzony piesek.
W wieku 12 lat po raz pierwszy spadłam z drzewa na tyle niefortunnie, że jako pierwsza z rówieśniczek zaliczyłam wizytę u ginekologa, który musiał opatrzyć fachowa nieszczęsną ranę, pobolewającą zwłaszcza wieczorami.
W wieku 15 lat nie wyobrażałam sobie, że można nosić coś tak ohydnego jak sukienki i spódnice, zarezerwowane przecież dla ładnych, atrakcyjnych dziewczyn, które, w przeciwieństwie do mnie,nie były o głowę wyższe od swoich kolegów z klasy. Ja byłam dziewczyną w spodniach, w bluzach, które dawały mi swobodę, pozwalały szlajać się po wsi, czy łatwo wsiąść na rower, który w tamtym czasie zdawał się być moim najwierniejszym, gimnazjalnym towarzyszem. Mniej więcej w tym czasie po raz pierwszy byłam świadkiem szkolnej bójki, która tygodniami powracała do mnie w sanach, będąc najpiękniejszą rzeczą, jaką miałam okazję oglądać. Od tamtej pory marzyłam tylko o jednym – o krwi, która spływa z nosa i sprawia, że poziom adrenaliny wzrasta do niebezpiecznie przyjemniejszego poziomu.
W liceum pomalowałam sobie usta szminką, co sprawiło, że czułam się jak wypacykowany klaun, rozbawiający małe i nieznośne dzieci w przyjezdnym cyrku. Czasami zdarzało mi się malować rzęsy tuszem, często jednak zapominałam o makijażu i rozcierałam go, zazwyczaj kiedy płakałam, albo ze smutku albo ze śmiechu.
Dziś noszę sukienki, maluję sobie usta szminką i nadal czuję ekscytację, kiedy komuś leje się krew z nosa. Unikam ludzi i tłumów, nienawidzę eleganckich przyjęć i udawanych uśmiechów. Wolę trampki od butów na obcasie i ciche rozmowy zamiast szumnych przedstawień. Ze wszystkich cech najbardziej cenie sobie autentyzm.
Wkurwia mnie, ilekroć widzę reklamowy świat idealnych, ułożonych i nieskazitelnie pięknych kobiet. Świat, który od najmłodszych lat chce mi wmówić, że powinnam być taka jak wszyscy, wpisać się w pewien schemat, rozwiązać swoje życie jak test na maturze – wg klucza ustalonego przez grupę przypadkowych osób. Cieszę się że od dziecka byłam trochę ponad tym wszystkim, cieszę, że jestem kobietą taką, jaką chce być, i że po prostu umiem być sobą.