„Późną nocą można go było spotkać z Jeanne Hebuterne u boku, kobietą milczącą, wycieńczoną, delikatną, z długimi warkoczami, spadającymi na ramiona, niewinną, kochającą, istną madonnę u boku swojego boga”.
Amedeo Modigliani, Jeane Hebuterne, 1919,źródło: Sotheby’s |
Po tym krótkim wprowadzeniu do miłości malarza z Jeane, chciałabym Wam pokazać ten, wykonany w 1919 roku, portret dziewczyny. Ktoś napisał na facebooku, że brzydki, ktoś inny, że bardzo drogi, ponieważ jego estymacja na najbliższej aukcji sztuki dochodzi do 40 milionów dolarów. Pozwólcie, że dziś zupełnie od tego odbiegnę, zostawiając na inny raz dyskusje o charakterystycznym stylu malarza i dziwnych, nieziemskich cenach, jakie obecnie osiągają jego prace.
Dziś interesuje mnie tylko jej twarz i bijąca z niej łagodność, tak przecież charakterystyczna dla jej anielskiego usposobienia. Malarz ujął ją niezwykle subtelnie, ubierając w delikatne, stonowane barwy, kojarzone głównie tylko z jej portretami, tak jakby ten spokój i łagodność zarezerwowana była jedynie dla niej. Znawcy sztuki Modiglianiego podkreślają, że ów portret oddaje cały kunszt i możliwości artystyczne malarza, że właśnie w tej pracy Modigliani ukazał się cały, malując go tak, jak potrafi najlepiej.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu kochał ją i była dla niego artystyczną muzą. Niestety, zaledwie pół roku później, nie żyli już ani malarz, ani piękna portretowana. Modigliani zmarł w styczniu 1920 roku na gruźlicze zapalenie opon mózgowych. Sąsiad artysty opowiadał, że widywał Jeane pod koniec jego życia artysty, kiedy bez słowa przesiadywała na jego łóżku, będąc mu w chorobie jedyną pomocą i pocieszeniem. Ta piękna, delikatna i dobra Jeane, na wieść o śmierci Modiglianiego trafiła pod opiekę do rodziców. Ta biedna i nieszczęśliwa Jeane, będąc w zaawansowanej ciąży z malarzem, kilka dni po jego śmierci wyskoczyła przez okno.
Wiedząc to wszystko, nie potrafię już popatrzeć na ten obraz tak samo jak kiedyś.