O tym, jak pokochałam Beksińskiego

Zdzisław Beksiński/fot. Sebastian Adamus

 

Beksiński? Nie, dziękuję. Doskonały to on bez wątpienia jest, ale czuje się zdecydowanie lepiej, kiedy nie muszę mieć z nim nic wspólnego, kiedy jego świat nie pokrywa się z moim nawet o milimetr. Jego prace są bowiem nielicznymi przykładami, kiedy natrafiając na nie w sieci odczuwam nieprzyjemne ugniatanie w żołądku, a strach, lęk i obrzydzenie mieszają się w jedną spójną maź, która bulgocze we wnętrzu i lada chwilę może chcieć się wydostać. Ta sztuka od dawna wzbudzała we mnie odruchy wymiotne, po prostu. 
 
To trwało bardzo długo, przez kilka lat, aż do czasu, kiedy poznałam Kamila, wielkiego i szczerego pasjonata sztuki i osoby mistrza Beksińskiego. Zdania o malarzu wtedy nie zmieniłam, ale wiedziona ciekawością zaczęłam poszerzać swój horyzont, który dotychczas ograniczał się do nikłej wiedzy z Internetu i kilku reprodukcji znanych „z widzenia”. Niedawno zaczęłam czytać „Dzienniki” Beksińskiego i coś we mnie pękło. Ty był chyba ten przełomowy moment, to nieśmiałe przedwiośnie, kiedy lód powoli topnieje, a moje postrzeganie Beksińskiego zaczęło się z każdą chwilą ocieplać. Nagle moim oczom ukazał się człowiek bardzo bliski, niezwykle inteligentny i dowcipny, którego przemyślenia mogłabym hurtem przepisywać do pamiętniczka i traktować jako własne. 
 

Natomiast podczas piątkowego otwarcia Galerii Beksińskiego w Nowohuckim Centrum Kultury doznałam szoku. Ja, ze swoim nieustępującym obrzydzeniem i strachem do jego sztuki, stanęłam, po raz pierwszy oko w oko, z jego pracami wyeksponowanymi w galerii w sposób wręcz mistrzowski i nie mogłam oderwać od nich wzroku. Czułam się jak podczas terapii, w trakcie której ktoś nagle sprawia, że lęk zanika i zupełnie przestaję bać się czegoś, co jeszcze niedawno przyprawiałoby mnie o mdłości. Nie mogłam w to uwierzyć, miałam ochotę się uszczypnąć. Patrzyłam na obrazy Beksińskiego i jedyne, co cisnęło mi się na usta, to słowo GENIALNY. Dokładnie, własnie to powtarzałam szeptem sama do siebie, podczas oglądania tych 50 olejnych prac. Po prostu muszę to teraz zrobić, muszę to napisać, tutaj, publicznie:

 

 

BEKSIŃSKI JEST GENIALNY. 

 

 
Jest doskonały, jego warsztat malarski osiągnął poziom mistrzowski. O ile reprodukcje w sieci zwracają uwagę na siebie głównie poprzez temat, który, jak wiadomo, w przypadku Beksińskiego do łatwych nie należy, to podczas oglądania tych prac na żywo widać znacznie więcej, widać ten kunszt, doskonały kunszt malarza wybitnego, jednostki, która rodzi się niezwykle rzadko. Jakość tych prac broni się tak mocno, że nawet ja, choć wydawało mi się, że wyjdę z galerii zniesmaczona i utwierdzona w swoich dotychczasowych przekonaniach, pochyliłam bardzo nisko głowę nad mistrzem. 
 
Morały z tej opowieści płyną dwa. Pierwszy przekonuje, że nigdy nie należy zamykać się przed sztuką, nawet, jeśli wydaje nam się zupełnie wroga czy obca. Drugi potwierdza moje przekonanie, że jedyną słuszną formą oglądania dzieł sztuki jest obcowanie z nimi na żywo. Albumy, wirtualne spacery i internetowe galerie są bardzo w porządku, ale nigdy nie powinny zastępować tej magii, jaka dzieje się oko w oko z dziełem sztuki. Żadna fotografia, choćby i jakości kosmicznej nie zaserwuje nam takich wrażeń i nie odda kunsztu pracy malarskiej. Trzeba to wszystko po prostu osobiście przeżyć. 
 

Mogą także Ci się spodobać