Najdroższy,
nadszedł ten czas pomiędzy sierpniem a śniegiem, najpiękniejszy dla oka i najcięższy dla serca. Złote liście, nostalgia, tęsknota, zbyt dużo czasu na rozmyślanie, zamglone poranki, lodowate dłonie, głęboki smutek i niedopowiedzenia. Znów dopadła mnie ta choroba bez nazwy, chyba najgorsza z możliwych, bo nawet nie wiadomo jak się leczyć, jak bronić. Możemy o tym nie mówić, udawać, że wszystko jest w porządku, że w gruncie rzeczy nic się takiego nie dzieje. Ty jednak dobrze wiesz, że ja znowu umieram, wiesz, że nadszedł ten najtrudniejszy moment i dzieje się to co roku. Nie musisz nic mówić – czuję, że boisz się tego tak samo jak ja. Może nawet boisz się bardziej, w końcu ja to umieranie lubię, sprawia mi dziwną przyjemność. Już w lecie tęskniłam za tym, żeby tak powoli usychać, poddawać się tym nastrojom, odpływać w objęciach smutku. Proszę, wybacz mi. Jest mi przykro, kiedy zdaje sobie sprawę, że jestem w tym czasie tak wyjątkowo dla Ciebie nieznośna. Te wszystkie smutne wiersze, długie samotne spacery, nieodebrane połączenia, to wszystko tak bardzo mi przeszkadza, ale jednocześnie nie mogę bez tego żyć.