Jeszcze nie widzę dobrze co przedstawia obraz, ale od razu uderza mnie kolor. Intensywny, świdrujący. Przenika mnie, dociera wszędzie, rozlewa się po całym ciele. Niczym mocny alkohol pobudza, ale też relaksuje, wprowadzając w stan wyczekiwanych skrajności. Z wielkim zainteresowaniem wpatruję się w obraz. Na moment rzucam w kąt ciężki bagaż doświadczeń, siłą woli odpycham wszystkie rozterki i pozwalam sobie na chwilę całkowitego odcięcia od rzeczywistości.
Ekspresjonizm niczego ode mnie nie wymaga. Nie sugeruje, że jest w czymś lepszy, tak jak lepsze wydają się być wszystkie akademickie kobiety, odpoczywające w kwiatach i mające „gdzieś” problemy codziennego życia. Od sztuki nie potrzebuję umoralniania, ale zrozumienia, zwłaszcza dzisiaj, kiedy czuję się zmęczona, a moja głowa, pełna dziwnych myśli, nadal uporczywie poszukuje odpowiedzi na trudne pytania. Takie trudne dni mogłabym przeleżeć, zmarnować ułamek życia, ale zrobić to z przyjemnością i błogim uczuciem, że robię dokładnie to, na co mam szczerą ochotę. Właśnie w takich momentach sięgam po malarstwo Kirchnera.
Z Kirchnerem poznaliśmy się przypadkiem, ale szybko okazało się, że to jedno z tych spotkań, które odmienia życie i patrzenie na świat. Nerwowość, dużo jej we mnie, determinuje mnie, określa moje istnienie. Gdyby ktoś miałby mnie namalować, to właśnie poprzez grube i szybkie pociągnięcia pędzla, tak, aby zdążyć uwiecznić to, co za moment może ulec zmianie. Jaki kolor miałabym na zewnątrz? Czarny, być może wpadający w szarości, albo jakąś brudną, spraną biel. Barwna karuzela dzieje się dopiero w środku, dopiero tam odnajduję w sobie czerwony wulkan, wyciszony, ale skłonny w każdej chwili przypomnieć wszystkim o swojej obecności.
Ekspresjonizm niemiecki, zwłaszcza w wydaniu Ernsta Ludwiga Kirchnera, daje upust temu, co w środku. Chyba dlatego tak lubię to malarstwo – definiuje mnie, rozkłada na czynniki pierwsze, pozwala zrozumieć siebie. To malarstwo odczuwania, takie, które niczym lustro, odbija w swojej tafli wszystko to, czego nie byłam w stanie zobaczyć wcześniej. Siła tego malarstwa jest ogromna, zwłaszcza, jeśli okaże się, że to siła drzemiąca również w nas samych. Odkrycie tego faktu daje niezwykłą satysfakcję – pozwala uporządkować w sobie wszystko i robi to w najlepszy sposób, czyli bez żadnych zbędnych słów.
Cover photo: Ernst Ludwig Kirchener, „Seated girl”, ok. 1910