Wpis powstał w ramach współpracy barterowej z FujiFilm
Mój związek Nowym Sączem rozpoczął się już w momencie przyjścia na świat. W sądeckim szpitalu się urodziłam, będąc mieszkanką pięknej wsi oddalonej od Nowego Sącza ok. 20 kilometrów, tu jeździłam z rodzicami na lody, do parku, po plecak, do lekarza, do cioci. Tu też chodziłam do liceum, gdzie poznałam nienormalnych ludzi, z którymi do dzisiaj utrzymuję wspaniałe, przyjacielskie relacje. Tu od 4 lat pracuję w Muzeum Okręgowym, a trzy lata temu postanowiłam wraz z mężem osiąść na stałe.
Lubię to miasto za wiele rzeczy, ale chyba najbardziej za ten święty spokój, który pozwala żyć spokojnie, powoli i wg własnych zasad, zupełnie po swojemu. Kiedyś sądziłam, że zamieszkam w wielkim mieście pełnym neonów, ulicznego gwaru i wielkich wieżowców, tymczasem okazało się, że moje wiejskie serce potrzebuje czegoś zupełnie innego, czegoś, co odnalazłam właśnie tu, w małym prowincjonalnym miasteczku na południu Polski.
Nie sfotografowałam dla Was wszystkiego, co jest w tym mieście atrakcyjne, ponieważ byłoby to chyba niewykonalne, a z pewnością szalenie trudne, zwłaszcza, że każdego dnia urzeka mnie w nim coś innego, nowego. W zamian za to, mam dla Was kilka ulicznych migawek prezentujących fragment mojego sądeckiego świata w którym czuję się doskonale, bez względu na wszystkie mankamenty i niedogodności wynikające z życia w małym mieście. Zaprawdę powiadam Wam, każdy ma swoje własne Miasteczko Twin Peaks. Zobaczcie, jak ładne jest moje.
O wpisie prezentującym ułamek Nowego Sącza widziany moimi oczami myślałam już bardzo dawno, ale zawsze blokował mnie fakt, że nie mam dobrego aparatu i wstyd robić zdjęcia tosterem, a – umówmy się – właśnie tak wypadają fotki, które pstrykam za pomocą telefonu. Chyba ktoś z Fujifilm bacznie śledził moje tragiczne poczynania, ponieważ postanowiono ofiarować mi nowy aparat fotograficzny i to nie byle jaki, bo wyglądający jak analogowy egzemplarz z dawnych lat. Nie jestem jakoś mocno wyedukowana w temacie robienia ładnych zdjęć, ale postanowiłam podjąć się zdania i troszkę nim popstrykać. Na szczęście, oprócz manualnego trybu, mój bezlusterkowiec XA10 posiada także ustawienia automatyczne, tak więc byłam uratowana i chyba nie poszło mi aż tak źle. Nie ukrywam, że aparat wygląda świetnie, jest niewielki, poręczny i z daleka sprawia wrażenie, jakby był hispterskim sprzętem na kliszę. Obiektywy ma wymienne, jest więc szansa, że moja przygoda z fotografowaniem rozkręci się na dobre i będę Was bombardowała coraz to nowszymi i mam nadzieję, lepszymi zdjęciami. Zastanawia mnie tylko fakt, że prezentując mi ten egzemplarz podkreślono wyraźnie, że doskonale nadaje się do robienia selfie, ponieważ ekran obraca się o 180 stopni. To jakaś aluzja? 🙂 Pewne jest, że od teraz moje fotografowanie weszło zdecydowanie na wyższy i lepszy poziom – dziękuję!