Młoda sztuka: W botanicznym świecie Łukasza Breitenbacha

Na Łukasza i jego sztukę natrafiłam przypadkiem, chociaż czasami wydaje mi się, że przypadków w życiu nie ma, podobnie jak zbiegów okoliczności. Jego malarstwo od razu przykuło moją uwagę, zwłaszcza, że na tle różnorodnej młodej sztuki, wydało mi się bardzo znajome i proste, a w tej prostocie szalenie atrakcyjne. 
 
„Filodendron na pasiastym tle”, olej na płótnie, 2017
Justyna Stasiek-Harabin: Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Twoją pracę na aukcji młodej sztuki od razu przyszła mi na myśl twórczość Artura Nachta-Samborskiego. Ta inspiracja jest bardzo wyraźna, z resztą sam absolutnie temu nie zaprzeczasz. Mnie ciekawi jednak, czy to nieustanne porównywanie Ci nie przeszkadza i nie sprawia, że jesteś traktowany jako naśladowca, będący w cieniu tego malarza?
Łukasz Breitenbach: Rzeczywiście, tak to wygląda. Malarstwo Artura Nachta-Samborskiego wywarło częściowo wpływ na moją twórczość. Nie tylko ja, ale także wielu innych malarzy czerpie inspirację od artystów starszego pokolenia. Myślę, że oni także są porównywani w jakiś sposób do nich. Sądzę, że dzisiaj można każdemu przypiąć ,,łatkę”,  porównać do twórczości kogoś innego, że prawie każdy młody twórca boryka się z tego typu problemem. Czasami otrzymuję taką ,,łatkę”. Pewnego dnia na portalu społecznościowym w jednej z grup artystycznych udostępniłem zdjęcie obrazu ,,Młody filodendron na tle firany” i wtedy się zaczęło… Jedna Pani napisała komentarz pod obrazem: ,,Marna nieudolna kopia Nachta-Samborskiego”, druga stwierdziła że ,,Wystarczy się przyznać do tego, że Artur Nacht- Samborski jest inspiracją i nie byłoby problemu”. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego ta pierwsza użyła stwierdzenia ,,kopia”, skoro ja przecież nie kopiuję jego obrazów dosłownie, a jedynie czerpie z nich inspiracje, do których dokładam swój temat i kompozycję. Druga pani kazała mi się przyznać, ale tak naprawdę do czego? Kiedy obraz mówi sam za siebie, czy potrzeba jeszcze jakiegoś dodatkowego komentarza? 
 
„Młody filodendron”, olej na płótnie, 2014

Wiem, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą porównywali moje malarstwo do twórczości Samborskiego. Na szczęście wśród wszystkich odbiorców są też tacy, którzy doceniają to, co robię. 

 
Zdarza się czasem, że ktoś się odezwie do mnie i szczerze zapyta o cenę, pochwali. Mam obecnie paru swoich odbiorców, którzy regularnie śledzą postępy mojej twórczości na portalach takich jak Behance czy Facebook. To bardzo miłe, kiedy ktoś mnie dostrzega i nie zakłada z góry, że jestem drugim Arturem Nachtem. W chwili obecnej nie czuję się twórcą w jego cieniu – zawdzięczam to zwłaszcza paru kolekcjonerom mojej sztuki niezwykle dla mnie ważnym i cennym, którym pragnę serdecznie podziękować za ich wsparcie i docenienie.
 
„Rododendron z pomidorami”, olej na płótnie, 2017
 
 
Artur Nacht-Samborski, „Liście w kulistym wazonie”, ok. 1973
Justyna Stasiek-Harabin: No właśnie, poruszyłeś ciekawy temat. Jakie uczucia towarzyszą młodemu twórcy, który dopiero debiutuje na rynku sztuki? Bo fakt, że łatwo nie jest wydaje się niestety oczywisty.
Łukasz Breitenbach: Jest to na pewno uczucie docenienia w jakiś sposób przez aukcjonerów, zadowolenie, że ktoś mnie dostrzegł. Nigdy wcześniej nie pokazywałem swoich obrazów – dopiero w 2016 roku pierwszy raz napisałem wiadomość do krakowskiego oddziału Sopockiego Domu Aukcyjnego, wraz z załączonym zdjęciem obrazu. Wtedy to ,,Młody filodendron na tle firany” został zakwalifikowany na aukcję młodej sztuki. Byłem zdziwiony i jednocześnie cieszyłem się, że są jeszcze tacy odbiorcy sztuki, którzy doceniają to podejście sprzed stu lat. Nie jest mi dzisiaj łatwo odnaleźć swoje miejsce w nowoczesności w, której to za artystę często pracują rzutniki albo inne pomoce medialne. Zwykle początki bywają ciężkie.
 
„Młody filodendron na tle firany”, olej na płótnie, 2016
Justyna Stasiek-Harabin: Naprawdę bardzo się cieszę, że udaje Ci się sprzedawać swoje prace już na samym początku drogi. Pozwól, że zapytam Cię o coś, co szalenie mnie zawsze ciekawi: jak edukacja artystyczna wpływa na dalsze losy i wybór artystycznej ścieżki przez młodego artystę? Jak to było w Twoim przypadku? Czy profesor zawsze jest kimś, kogo się bardzo chce naśladować? A może on daje tylko wskazówki i nie naciska, nie wyznacza wyraźnych torów?
Łukasz Breintenbach: W mojej twórczości edukacja odegrała bardzo duże znaczenie. Malarstwo w moim życiu pojawiło się gdy miałem 5 lat. Na początku uczęszczałem do MDK-ów (Miejskich Domów Kultury), gdzie po raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką, malarstwem, rysunkiem i grafiką. W MDK-u brałem udział w pierwszych artystycznych konkursach. W tym okresie dużo malowałem, rysowałem, obserwowałem naturę. Później, w wieku 12 lat uczęszczałem na zajęcia plastyczne do Pałacu Młodzieży w Bydgoszczy. Tam zetknąłem się z Tomaszem Karczem, znakomitym bydgoskim plastykiem, który nauczył mnie podstaw rysunkowych i malarskich.
 

Już w tamtym okresie szczegół przestawał mieć dla mnie znaczenie. Myślałem bardziej ogólnie, malowałem całościowo.

 
Pamiętam, że na jednej pracy namalowałem psa dalmatyńczyka bez charakterystycznych dla niego czarnych kropek. W 2001 roku rozpocząłem naukę w sześcioletniej Państwowej Szkole Sztuk Pięknych w Bydgoszczy. Tam także zetknąłem się z wieloma artystami bydgoskimi, min: Lechem Maciejewskim, Piotrem Wegnerem, Tadeuszem Haskiem a także Bogusławem Kurasiem. Artyści wyżej wymienieni nauczyli mnie dobrego podstawowego warsztatu rysunkowego i malarskiego, opanowania proporcji, kompozycji a także malowania całościowego. Od nich otrzymałem wiele cennych warsztatowych wskazówek, które pomogły mi w rozwoju malarskim na studiach. Następnym krokiem w mojej edukacji były studia wyższe na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu – kierunek malarstwo. Moim dobrym duchem i przyjacielem stał się na studiach Profesor Mieczysław Ziomek, którego darzę przeogromnym szacunkiem – jest naprawdę świetnym pedagogiem i nauczycielem. Prowadził typową kolorystyczną pracownię z długoletnią tradycją. Wskazał mi drogę do myślenia ,,syntetycznego w malarstwie i rysunku malarskim” , a także nauczył jak patrzeć i obserwować naturę,  którą na co dzień my malarze interpretujemy. Profesor nigdy nie mówił jak mam malować i wskazywał zawsze różne drogi, bo przecież tej jednej konkretnej po prostu nie ma.
 
„Rododendron na niebieskim tle”, olej na płótnie, 2017

Justyna Stasiek-Harabin: Ty wybrałeś więc syntetyczny koloryzm no i kwiaty: takie doniczkowe, domowe, na taboretach, w pomieszczeniach. Skąd taki wybór?
Łukasz Breitenbach: Samym tematem zainspirował mnie Artur Nacht-Samborski. Już w 2013 roku byłem zafascynowany malarstwem tego artysty przy okazji pisania pracy magisterskiej zatytułowanej ,,Synteza w Fikusach u Nachta-Samborskiego”. Założeniem pracy było opisanie cyklu fikusów znajdujących się na przeszło 50 obrazach Nachta z różnych okresów twórczości. 
 

Moją miłością są kwiaty ,,wielkolistne”, głownie monstery, filodendrony rododendrony, ale fikusy również. Mam w domu trochę kwiatów, więc siłą rzeczy codziennie wnikliwie je obserwuje.  

 
Justyna Stasiek-Harabin: Mam wrażenie, że ten „zielony” temat jest dla Ciebie jedynie pretekstem do tworzenia na pograniczu abstrakcji. Mocne uproszczenia i synteza – właśnie tak widzisz świat? Bez potrzeby wnikania w detale, szczegóły?
Łukasz Breitenbach: Dokładnie tak właśnie jest. Kwiaty w moim malarstwie stanowią tylko pretekst, są kolorystycznymi splotami oraz układami kompozycyjnymi. 
 

Widzę świat w sposób uproszczony i sądzę, że to właśnie w prostocie tkwi piękno

 
Detal odgrywa drugorzędną rolę,  pojawia się na zasadzie kropek, podkreśleń, linii czy kreski. Kiedy patrzę na fikusy, filodendrony itd. nie utożsamiam ich z kwiatami, tylko widzę w nich formy organiczne i geometryczne.
 
fragment pracowni artysty

Justyna Stasiek-Harabin: A kolor? Co decyduje o jego wyborze? Czy jest to odwzorowanie rzeczywistości czy raczej wewnętrzna potrzeba użycia właśnie takiej a nie innej barwy?
 
Łukasz Breitenbach: Na wybór barw czy kolorów, przynajmniej w moim wypadku, decyduje ogólny nastrój i towarzyszące mu emocje. Samo malarstwo jak i wiele innych dziedzin sztuki to wg mnie przetrawienie emocji na powierzchnię płótna, papieru, lub innego materiału.

 

 Dla mnie kolory są emocjami towarzyszącymi w danej konkretnej chwili.

 

 
„Bromelia”, olej na płótnie, 2017

Justyna Stasiek-Harabin: Czy próbowałeś zmieniać konwencję swojej twórczości, sięgałeś bo nowe motywy, tematy?

 

Łukasz Breitenbach: Tak, próbowałem. Pracuję nad cyklem portretów oraz pejzaży, również w konwencji kolorystycznej, na razie jednak nie będę zdradzał szczegółów na forum – poczekam na odpowiedni moment i wtedy odkryję karty. Na chwilę obecną maluję różne cykle kwiatów na potrzeby wystawy oraz aukcji Młodej Sztuki.

 
„Idąca po polu”, olej na płótnie, 2014
Justyna Stasiek-Harabin: Co czujesz, kiedy zasiadasz przed białym, jeszcze pustym płótnem?
Łukasz Breitenbach: Gdy patrzę na białe, zagruntowane płótno, widzę na nim już powstający obraz. Moje oczy w momencie malowania są czymś w rodzaju rzutnika.
 
Czasami wystarczy, że spojrzę ze trzy razy na motyw, na przykład na kwiaty i od razu rzucam całościowo przetworzony, syntetycznie uproszczony temat na powierzchnię płótna. Dzieje się to oczywiście za pomocą warstw – nie od razu wszystko chcę i mogę pokazać. Maluję farbami olejnymi, a one wymagają dużej cierpliwości.
 
Justyna Stasiek-Harabin: Zauważyłam, że malarstwo nie jest Twoją jedyną formą twórczości – z równym zaangażowaniem także fotografujesz, głównie w bieli i czerni. Kto lub co najczęściej staje po drugiej stronie Twojego obiektywu?
Łukasz Breintenbach: W pewnym sensie malarstwo jest moją pasją, życiem i zawodem, chociaż nie lubię tego ostatniego stwierdzenia. W fotografii natomiast ukryta jest moja mroczna i melancholijna natura, wiążąca się z pewnymi niepokojami apokaliptycznymi i wizjami na pograniczu życia i śmierci. Fotografia jest uchwyceniem momentu w którym natura i monumentalne konstrukcje odgrywają pierwszoplanową rolę, a człowiek jest jedynie tego uzupełnieniem.
 
z cyklu „Melancholia miasta”
 
 
z cyklu „Melancholia miasta”
 
Justyna Stasiek-Harabin: Czy traktowanie sztuki jako zawodu pozwala Ci utrzymywać się z tego na pełen etat?
Łukasz Breitenbach: Na co dzień, oprócz tego, że jestem malarzem, wykonuję jeszcze zawód terapeuty zajęciowego, chociaż obecnie mam przerwę, z racji, że studiuję wzornictwo przemysłowe na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy. Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że dzisiaj zawód malarza jest trochę jak ,,kucie zbroi” – po co to robić, skoro nie ma już rycerzy? (no może pomijając bractwa rycerskie na potrzeby pasjonatów).
„Storczyk z fikusem”, olej na płótnie, 2017

 

Justyna Stasiek-Harabin: Brzmi to bardzo smutno, ale przyznaj, że i tak robisz to, co lubisz i nieustannie tworzysz nowe prace (na szczęście!). To wymaga zapewne wielkiej motywacji – gdzie jej szukasz?

 

Łukasz Breintenbach: Przyjemność w tworzeniu i mobilizację dają mi osoby, którym podoba się moje malarstwo. Dzisiaj mam już paru stałych odbiorców. Samo malarstwo jest wyrażaniem emocji i po prostu lubię to robić, sprawia mi to wielką  przyjemność. Kontynuuję malowanie dlatego, że jest dla mnie całym życiem –traktuje je jak niezbędny do funkcjonowania tlen.

 ***

Łukasz Breitenbach – urodzony w 1988 roku w Bydgoszczy, absolwent Państwowego Liceum Sztuk Pięknych im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy; studia na kierunku malarstwo w pracowni kolorystycznej profesora Mieczysława Ziomka na ASP w Toruniu. Laureat dwóch nagród profesora Ziomka. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, grafiką oraz fotografią. Jego obrazy znajdują się w wielu prywatnych kolekcjach w Polsce i za granicą.

Łukasz na Behance
 
 
„Storczyk w niebieskim garnku z uchem”, olej na płótnie, 2017
„Młody storczyk z drabiną”, olej na płótnie, 2017

 

 
„Kompozycja zielona”, olej na płótnie, 2017

Mogą także Ci się spodobać