Od kiedy urodziłam dziecko o smutku myślę w liczbie mnogiej, jak o czymś, co dopada zarówno mnie, jak i czyha na potomka, być może właśnie teraz, gdy śpi, gdy śni o czymś, co sprawia, że jego słodka mała warga zaczyna niespokojnie drgać. Staram się o tym nie myśleć za wiele, nie dobierać sobie do głowy rzeczy, na które nie mam i nie będę mieć wpływu, ale to staranie bardzo często kończy się nerwowym zagryzaniem zębów i policzkami o słonym smaku.
Od kiedy urodziłam dziecko inaczej też patrzę na sztukę i chociaż wydaje się to już niemożliwe, mój poziom empatii i współodczuwania wzrósł drastycznie, przekraczając wszystkie możliwe granicy rozsądku i wewnętrznego opanowania. Czasami myślę, że kiedyś spłonę w środku, że nadmiar emocji kiedyś zaiskrzy tak, że wszystko wybuchnie jak bomba i zostaną po mnie tylko zgliszcza.
W poczuciu tej nieuniknionej katastrofy, przeglądam dziś prace Joanny Concejo, prace, na których widok przecieram oczy ze zdumienia – czy to możliwe, żeby sztuka mogła człowiekowi aż tak namieszać w głowie i niemal automatycznie wprowadzić w stan podobny do hipnozy? Przyznaję, że taka silna emocjonalna reakcja nie zdarza mi się już bardzo często i rzadko kiedy jestem w stanie aż tak zadumać się nad czymś, co zobaczę przelotem w Internecie.
Ilustracje Joanny są dla mnie tak doskonałe, że bardzo długo zastanawiałam się czy warto próbować ująć w słowa coś, co zupełnie wybiega poza granice języka. To, co mnie w tych pracach uderza najbardziej, i to jest takie uderzenie nagłe, niczym z liścia prosto w twarz, to poczucie wszechobecnej melancholii, które w połączeniu z urokliwą prostotą tworzy duet bardzo mocno ściskający mnie za serce. Mam wrażenie, że bohaterowie tych rysunków mają zawsze smutne oczy, zimne dłonie i płaczące dusze, co sprawia, że z chęcią wyruszyłabym im na ratunek, gdyby nie fakt, że dziś sama nie czuje się jakoś najlepiej.
Świat, który stworzyła i nadal tworzy Concejo wydaje się na pozór bardzo zwyczajny, niemniej wszystko to spowite jest trudnym do nazwania przeczuciem, które zapowiada zbliżające się nieszczęście czy nadchodzącą katastrofę. Nostalgia, melancholia, napięcie – ciężko stwierdzić co dominuje, pewne jest jednak, że razem, wszystkie te elementy tworzą prace, które rozczulają i wprawiają w stan zadumy. Dla niektórych rysunki te przesiąknięte są po prostu spokojem i łagodnością, ale ja, z bliżej nieokreślonego powodu, odbieram je zdecydowanie bardziej niepokojąco i ten fakt w równym stopniu martwi mnie i fascynuje.
Jako ilustratorka wielu książek, zwłaszcza dla dzieci, Concejo tworzy świat, który subtelnie wkrada się w wyobraźnię czytelnika i zostaje tam na bardzo długo, żeby nie napisać, na zawsze. Do dziś pamiętam niepokojące ilustracje nieznanego autorstwa do „Piotrusia Pana”, które oglądałam mając jakieś 5 lat i jestem pewna, że rysunki Joanny też należą do tych, które po prostu długo się pamięta. Artystka z wielkim wyczuciem łączy delikatne ołówkowe szkice, gdzieniegdzie tylko podbarwiane kredkami, z ogromnym ładunkiem emocjonalnym, ukrytym na powierzchni kartki papieru. Chłopcy i dziewczęta, zwierzęta, rośliny, lasy i zaciszne pomieszczenia, a wszystko to owiane magiczną wręcz aurą – naprawdę nie sposób przejść koło tej twórczości obojętnie.
Wdzięczna jestem Agnieszce Kaludze/Zorkownia, bo to ona otworzyła przede mną ten magiczny świat i to dzięki niej zamówiłam dwie książki z ilustracjami artystki – „Zagubioną duszę”, Olgi Tokarczuk za którą ilustratorka otrzymała wyróżnienie na Targach Książki dla Dzieci w Bolonii oraz „Kiedy dojrzeją porzeczki” autorstwa samej Concejo.