Kawa o smaku vintage, czyli kawowe gadżety dla fanów dobrego designu

Wpis powstał w współpracy z Coffeedesk

 

Oznajmiłam kiedyś publicznie, że mam problem z teraźniejszością. Jedni twierdzą, że to dlatego, że bardzo kocham historię, inni, że nie potrafię zaakceptować swojej rzeczywistości i chorobowo uciekam w inne światy. Zapytano mnie przy okazji, w jakiej innej epoce chciałabym żyć, skoro obecne czasy mnie uwierają. Wtedy zdałam sobie sprawę, że odpowiedź jest prosta i brzmi: w żadnej. Bo właśnie tak to już jest z tą naszą tęsknotą, że tęsknimy bez względu na czas, na rok, na epokę. To taka uniwersalna potrzeba chwilowej ucieczki w przeszłość, próba podkolorowania rzeczywistości, ozdobienia jej czymś ładnym, często starym, innym niż to, czym otaczamy się obecnie. Myślę, że to wielkie szczęście, że możemy sobie serwować takie kontrolowane podróże w czasie, wybierając z przeszłości tylko to, co sprawia nam przyjemność. Dziś, razem z Coffeedesk chcemy Was zabrać w taką szybką podróż do świata kawowych gadżetów, które, chociaż nowe, mają w sobie rys przeszłości i często kryją wyjątkowe historie. Mikołajki i Święta coraz bliżej, dlatego jestem pewna, że znajdziecie coś wyjątkowego dla siebie i swoich bliskich, którzy kochają styl vintage.

 

Ciężko uwierzyć w czasy, gdy kawa naprawdę była na kartki.

 

Ręczny młynek, model „jak u babci”

Od jakiegoś czasu mam w domu mały młynek ręczny kupiony na targu staroci za zawrotne 20 zł. Nie jestem pewna, czy to młynek kawowy czy raczej do mielenia pieprzu. Stoi na kuchennej półce jako ozdoba, bo jest tak zakurzony, że aż głupio mi ten cenny starodawny kurz ścierać.  Na szczęście okazało się, że można nie męczyć styranego życiem staruszka i kupić naprawdę fajny, nowy egzemplarz, który wizualnie prawie niczym nie różni się od swojego dziadka. Chyba tylko rdza, która zadomowiła się na starych metalowych elementach, zdradza, który z nich to ten nowszy model. W tej kwestii nowy młynek zdecydowanie wygrywa, ponieważ posiada ceramiczne żarna, które nigdy nie zardzewieją. Reszta działa identycznie: na rączce znajduje się śrubka regulująca stopień zmielenia, a gotowa  kawa wsypuje się do szufladki. Najbardziej urzekł mnie model od Hario, bo jego design jest jakby żywcem wyjęty z dawnych lat. Można oczywiście sprawić sobie ręczny młynek o bardziej nowoczesnym kształcie (tutaj cała plejada do wyboru), jednak skoro vintage to vintage!

Młynek ręczny Hario

 

Chemex, czyli piękny wazon, który parzy kawę

Chemex to kultowy przelewowy ekspres do kawy będący ikoną współczesnego designu. w 1939 roku zaprojektował go i opatentował  Peter Schlumbohm, chemik i wynalazca, który w 1935 roku wyemigrował z Niemiec do Ameryki. Mężczyzna był przedstawicielem ruchu we wzornictwie zwanego new kitchen, w którym kuchnię traktował jak laboratorium chemiczne. Przemyślany i  skrupulatnie zaprojektowany kształt Chemexu swoją budową przypomina urządzenie laboratoryjne oraz czerpie z dokonań wzornictwa Bauhausu.

W efekcie powstał przedmiot, który nie dość, że pozwala na szybkie i proste zaparzenie kawy to jeszcze dodatkowo służy jako karafka na gotowy napój. Jego funkcjonalność i elegancja przyczyniły się do wpisania go przez llinois Institute of Technology na listę stu najlepiej zaprojektowanych przedmiotów użytkowych w historii współczesnej. Co więcej, Chemex został doceniony również w kategorii sztuki i jeden z egzemplarzy trafił jako eksponat do Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MOMA) w Nowym Jorku.

Chemex i czajnik Bona Hario

 

 

Jako ciekawostkę dodam, że Chemex to również przedmiot rodem z horroru i to nie byle jakiego, bo sama Rosemary Woodhouse piła z niego poranną kawę. Czarna kawa, czarne myśli, czarne rytuały – no nie wiem jak wy, ale ja widzę tu pewną spójność.

„Dziecko Rosemary”, reż. Roman Polański, 1968

Nie będę się tu rozpisywać jak używać Chemexa, bo sama należę do tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z tym urządzeniem. Bardzo pomocny okazał się dla mnie artykuł tłumaczący krok po kroku jak  zaparzyć kawę w tym urządzeniu. Kupując Chemex możecie wybrać jego pojemność (3,6,8 i 10 filiżanek). Jeszcze tylko kawa, specjalne filtry i można działać!

Zaparzenie kawy metodą przelewową na pewno ułatwi czajnik o profilowanej szyjce, jak na przykład ten piękny Bona z firmy Hario. Urzekł mnie jego kształt, nietypowa rączka oraz minimalistyczne połączenie bieli i elementów drewnianych. Ten brązowy  dzbanek w tle pochodzi z Mirostowic, a dokładniej z nieistniejących już Zakładów Ceramicznych Mirostowice.

Czajnik Bona Hario

 

Kubków w domu sto, ale ulubiony jest zawsze jeden

W swoim życiu przeprowadzałam się już trzy razy i za każdym razem staram się przy okazji redukować niepokojący stan wszelakich kubków do picia. Niestety, nadal mam ich zdecydowanie za dużo, chociaż i tak w praktyce korzystam tylko z dwóch, no może trzech ulubionych. Ciężko stwierdzić jednoznacznie co wpływa na fakt, że w jednym kawa smakuje lepiej, a w innym gorzej. Chodzi o  kolor, kształt, grubość? To trochę tajemnica z pokroju tych, na które ciężko znaleźć odpowiedz.

Muszę jednak przyznać, że do krótkiej listy moich ulubionych kubków dołączyła cudowna filiżanka w kształcie głowy. Ależ ona jest piękna. Od razu skojarzyłam ją z popularnymi, zwłaszcza w okresie PRL-u, ozdobnymi głowami ze szkła (można nadal spotkać zarówno przezroczyste, jak i białe oraz czarne). Po chwilowym kontakcie oko w oko myśli krążą również wokół Umarłej Klasy Kantora oraz starych laleczek z porcelany. To ostatnie skojarzenie jest jak najbardziej słuszne, ponieważ kubek powstał na bazie formy do produkcji lalek porcelanowych, używanej jeszcze przed wojną. Przyznacie sami, że to bardzo niecodzienny gadżet. Ja, ze swoim ambiwalentnym stosunkiem do lalek jestem nim naprawdę zachwycona.

Główka z porcelany od ENDE

 

Zwróciłam również uwagę na brązowy kubek firmy Loveramics. Jest to model z serii Hutch, który od razu skojarzył mi się ze wspomnianymi powyżej Mirostowicami, specjalizującymi się w ceramice o bardzo charakterystycznej brązowej malaturze. Ten kolor (tutaj o nazwie caramel) i kształt nawiązujące mocno do wzornictwa lat 70. i 80. XX wieku. Świetnie się go trzyma, jest bardzo wygodny i solidny.

Kubek Loveramics Caramel z serii Hutch

A co powiecie na to białe cudo rodem z PRL-u? Kubek powstał we współpracy z kultową Lubianą  – producentem polskiej porcelany, który wypuszczał niegdyś na rynek dokładnie takie same kubki z logiem „Społem” albo „Orbis”, z resztą teraz masowo poszukiwane przez pasjonatów epoki. Miałam kiedyś taki w domu rodzinnym i piłam z niego kakao. Z nieukrywaną radością zrobię to ponownie, po tych przeszło dwudziestu latach.

Kubek ceramiczny Coffeedesk

Na dokładkę to małe czarne cudo z serii Brewers, również od Loveramics. Kubeczek (150 ml) został zaprojektowany przez Simona Stevensa – światowej klasy projektanta i zdobywcę wielu nagród w dziedzinie wyrobów ceramicznych. Prosta forma zapewnia wygodę użycia i łatwe dopasowanie do ust. Kubeczek stworzono z myślą o serwowaniu kaw o słodkich i owocowych nutach.

Kubek Loveramics Brewers Basalt

 

Może herbatkę? 

Napisałabym, że nie samą kawą żyje człowiek, ale to chyba nie prawda, przynajmniej nie w moim przypadku. Kawa mnie ratuje i ożywia, ale równie często sięgam po herbatę, zwłaszcza teraz, bo zimno, śnieg, kocyk, książka, wiemy o co chodzi. Jeśli też jesteście, tak jak ja, konsumentami pokrzywionymi estetycznie i zawsze wybierzecie to, co jest po prostu ładniejsze (choć nie zawsze lepsze jakościowo), to w przypadku herbat od Teapigs nie musicie się o nic martwić, bo z pewnością zadba w równym stopniu o wszystkie nasze zmysły. Herbata z tej firmy nie dość, że zawsze jest piękne opakowana, to jeszcze smakuje naprawdę obłędnie, bo parzy się z takiej pękatej torebki pełnej aromatycznego suszu.

Herbata Teapigs jabłko i cynamon

 

 

A co na to Stefan? 

Od kiedy miesza z nami Stefan (fotel o którym pisałam tutaj), muszę z nim konsultować naprawdę wiele spraw. Nie da się na przykład usiąść spokojnie i wypić kawę w zwykłym kubku, Stefan od razu oponuje, że jak to, że to nie wypada, że on się domaga przedmiotów z epoki, bo czuje się w ich otoczeniu mniej samotny. Nie jest lekko z nim żyć, ale starszych trzeba szanować, dlatego staram się, w miarę możliwości, dbać o jego samopoczucie. O dziwo Stefan w pełni zaakceptował wszystkie wybrane gadżety, co utwierdza mnie w przekonaniu, że ten wybór był dobry i ma w sobie wystarczającą dawkę retrospekcji. Uf!

***

A na koniec, moi mili, dobra wiadomość. Jeśli zdecyduje się na zakupy w stylu vintage, to mam dla Was kod rabatowy MINERVA, z którym otrzymacie 30 zł zniżki na zamówienie powyżej 149 zł. Rabat łączy się ze wszystkimi innymi promocjami, można więc szaleć, ja pozwalam 🙂

 

 

 

 

Mogą także Ci się spodobać