Były kiedyś takie czasy, że marzyłam o wielkich podróżach. O niezwykłych przeżyciach artystycznych. O zastawie stołowej z Bolesławca w dziesięciu różnych malaturach. O własnościowej XIX-wiecznej willi za miastem. O obrazie Stanisławskiego w salonie. I niby nic się nie zmieniło, bo nadal fajnie byłoby spełnić choć jedno z tych pragnień, ale okazało się, że do tej listy doszło nowe, obecnie chyba najbardziej pożądane: móc się po prostu wyspać.
Gdy ktoś pyta mnie jak sobie radzę w nowej roli, jako świeżo upieczona matka i czy nie jestem zmęczona, to zawsze staje mi przed oczami, jak na zawołanie, obraz Bruegla znany pod dwoma tytułami „W Krainie Pieczonych Gołąbków”, bądź „W krainie szczęśliwości”. To niewielkich rozmiarów (52 x 78 cm) płótno znajduje się na co dzień w Monachium w Starej Pinakotece, ale obecnie tymczasowo przebywa w Wiedniu w Muzeum Historii Sztuki. Polecam Wam je zobaczyć, ponieważ trwa tam pierwsza w historii tak ogromna monograficzna wystawa Bruegla, na której udało się zebrać rekordową liczbę jego prac. To taka okazja „jedna na milion”. Druga za naszego życia już nigdy nie powtórzy.
Tytułowa „Kraina szczęśliwości” to mityczna Kukania, mająca swoje źródło w tekstach średniowiecznych. Kraina ta miała wiele lokalizacji – mieli ją włosi, Francuzi, Niemcy, mieli Holendrzy, Anglicy, mieli też Polacy. W zależności od kraju, Kukania różniła się nazwą i tym jak ją sobie wyobrażano. Jednak to, co najważniejsze było wspólne dla wszystkich projekcji – była wymarzonym miejscem pełnym jedzenia i słodkiego lenistwa, była krainą nic nie robienia, leżenia pod drzewem, obżarstwa, spania. Co tu dużo mówić, prawdziwa kraina szczęścia.
Najstarszy opis Kukanii pochodzi z rękopisu z 1250 roku i roztacza wspaniałą wizję wiecznego dostatku, niczym w biblijnej krainie „mlekiem i miodem płynącej”. Oto mamy rzeczywistość w której każdy miesiąc trwa sześć tygodni, z czego każdy dzień to niedziela bądź święto. Mieszkańcy Kukanii to nad wyraz uprzejmi i szlachetni ludzie, zawsze odziani w bogate i cenne szaty. Rzekami płynie wino, z nieba kilka razy na tydzień leci smakowita gorąca kaszanka (albo kiszka, jak kto woli), a ulice zastawione są stołami pełnymi jedzenia. Jest go tyle, że służy również za materiał budulcowy, na przykład do robienia płotów i budowania domów.
Oferta żywieniowa w Kukanii jest zmienna i wiąże się konkretnie z danym krajem, tak więc we francuskiej wersji spotkamy wspaniałe sery, a w polskiej coś równie charakterystycznego i smacznego, jak chociażby domowe pierogi, takie prosto z patelni, odgrzewane na maśle. W skrócie: każdemu ma być przyjemnie, i to nie tylko w kwestii jedzenia, ale ogólnie, ciała i ducha. To, co widzimy na obrazie Bruegla to jakby echo średniowiecznej Kukanii, która w XVII wieku kojarzyła się głównie z krainą obżarstwa. Na początku jednak ten mit szczęśliwości dotyczył wielu sfer ludzkiego życia, w tym całkowitej rozwiązłości seksualnej.
Druga interpretacja „Krainy szczęśliwości” dotyczy jednego z siedmiu grzechów głównych, a mianowicie obżarstwa. W tym przypadku mityczną Kukanię kojarzono nie tyle z rajem na ziemi, co z krainą dla leniwych pasibrzuchów, którzy nic nie robią tylko leżą i się objadają. Jak widać, potrzeba głodu zrównała wszystkie stany i klasy społeczne, co symbolizują leżący pod drzewem rycerz, wieśniak oraz uczony. Według wizji Bruegla, jedzenie to taki samoistny byt, który potrafi się przemieszczać (jajko z nogami) i podróżuje po świecie kusząc i nęcąc ludność wszelaką.
Utopijna wizja materialnego dostatku, w tym przejedzenia i obżarstwa była wyrazem średniowiecznych lęków związanych z głodem, wszechobecną biedą i ciężką pracą. Tak to już jest, że marzymy o tym, czego nam brakuje, tęsknimy do tego, czego nam najbardziej potrzeba. Właśnie dlatego na pytanie, czy czuję się zmęczona zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę jedyne o czym marzę w ostatnich dniach, to znaleźć się tam, pod tym drzewem, zjeść małe co niego i w takim błogim stanie po prostu zasnąć. Najlepiej na 15 godzin bez żadnej pobudki.