Zdążyłam już zapomnieć, że ten stan towarzyszył mi kiedyś dość często. Zdążyłam zapomnieć, bo o takich rzeczach zapomina się chętnie. Mrok wlewający się w duszę, oblepiający myśli jak smar, ciężki, śmierdzący. Bywały takie dni, gdy widziałam tylko ciemność. Ona żyła we mnie i zasuwała mi rolety w oknach, szczelnie, skutecznie. Nie wiem dokładnie jak długo trwało i jak często. Jedyną miarą, którą jestem w stanie określić to uczucie to miara mojego nieszczęścia, wychodząca poza skalę.
Zdążyłam o tym zapomnieć, bo rozpacz ustąpiła miejsca innemu uczuciu. Mówią, że miłość jest lekiem na całe zło. Nie wiem czy na całe, ale na moje tak. Kiedy o tym piszę, kiedy zdaje sobie sprawę, jak cholerne szczęście spotkało mnie te kilka lat temu i jak ono trwa nieustannie (chociaż cały czas ulega transformacji) to ryczę jak bóbr. Zarówno z radości jak i i z zawstydzenia, bo wiem jak często uznaję ten stan za oczywisty i nie potrafię go w pełni docenić. Z tą moją miłością to jest trochę tak, jak u Agnieszki Osieckiej:
Często kocha się „z przerwami”. To znaczy czasem jest tak, że aż brzuch boli i oczy pieką, a czasem jest tak, „że można wytrzymać” i w ogóle myśli się mocno o czym innym.
Przyłapałam się ostatnio, że o tym innym myślę dość dużo. Bo dziecko, bo domowe problemy, bo obowiązki, bo natłok myśli, bo zmartwienia małe i większe, bo zima, bo zmęczenie, monotonia, niedobór snu. Czasami jest tego dużo i tak zwyczajnie po ludzku czuje się tą rzeczywistością zmęczona. Ale przychodzi taki dzień jak wczoraj, kiedy świat realizuje ohydny scenariusz i ginie człowiek. Prezydent Gdańska. Mąż. Ojciec. Syn. I nagle wtedy jak młotem uderza mnie w głowę myśl, że ja nadal mam obok siebie tę najbliższą osobę. I to jest wielkie szczęście.
Ktoś się rodzi, ktoś umiera, cały czas, nieustannie, nawet teraz. Trochę się do tego już przyzwyczailiśmy, bo ten tryb naszego jestestwa nie zmienia się do zarania dziejów: chwilę jesteśmy, a później nas nie ma. W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi, ale zdarza się, że niektóre odejścia dotykają nas mocniej. Dokładnie tak, jak wczorajsza tragedia. Czuję złość, niemoc, czuję bezradność. Zastanawiam się, co mogłabym w tej sytuacji zrobić? Górnolotne hasła o zmianie świata brzmią dumnie, ale wydają się być niemożliwe do wykonania. Nie teraz, nie od razu.
Pomyślałam dziś: może miłość? Ta, do której się przyzwyczailiśmy, ta, którą często pomijamy, ta, którą traktujmy po macoszemu? Może miłość jest w stanie dać nam ukojenie i załagodzić wszystkie te zaognione spory i walki, które toczą się w naszych sercach? Nienawiść potrafi jedynie wyżerać od środka, bezradność wprawia w stan smutku, może więc miłość jest w stanie nam pomóc. Jeśli zmianę świata powinniśmy zacząć od siebie, to może niech to będzie docenienie tych bliskich nam osób, które pozwalają nam być lepszymi ludźmi. Nie jestem pewna, czy to jest aż tak łatwe jak się wydaje, ale chyba warto spróbować.
Dziś aż brzuch mnie boli i oczy pieką.