Kontrowersyjne prace powróciły do Muzeum Narodowego w Warszawie tylko do 6 maja – „Sztuka konsumpcyjna” z 1972 roku autorstwa Natalii LL oraz „Lou Salomé” Katarzyny Kozyry z 2005 roku. Bananowa afera przyniosła skutek, Polacy się wkurzyli i zaczęli masowo jeść falliczne owoce, wyrażając przy tym ogromną dezaprobatę dla prób ocenzurowania galerii sztuki XX i XXI wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie. Niewątpliwie można to uznać za sukces, ale, biorąc pod uwagę, że obecna ekspozycja lada dzień zostanie zdemontowana i zmieniona, raczej nie widzę większych powodów do radości. Dyrektor placówki, prof . Jerzy Miziołek zaznacza, że po 6 latach funkcjonowania wystawy przyszedł po prostu czas na naturalne zmiany, biorąc jednak pod uwagę kontrowersyjne zdjęcie dwóch prac, strach myśleć jaką formę obierze nowa ekspozycja. Co jeszcze zostanie uznane za niegodne Muzeum Narodowego? Co oburzy kolejną wkurzoną matkę, której dziecko na widok niektórych współczesnych prac dozna rzekomej traumy? Czy skończy się jedynie na wycofaniu kobiety konsumującej banana w sposób świadomie dwuznaczny, czy może jednak, dla świętego spokoju, z obiegu wypadnie coś jeszcze?
I to ma być sztuka?
Obserwując komentarze wokół zaistniałej afery dostrzegam jeden podstawowy problem związany z pracą Natalii LL – dla bardzo wielu odbiorców jest bardzo nieczytelna. Wcale mnie to nie dziwi. Ci, którzy skupiają się jedynie na fotografiach stwierdzają: ot, je banana, inni natomiast, którzy widzieli jeszcze film, często nie widzą w nim nic poza erotycznym konsumowaniem, przywodzącym na myśl seks oralny. To bardzo wyraźnie pokazuje jeden z podstawowych, o ile nie podstawowy, mankament pewnej grupy dzieł tworzonych współcześnie. Mianowicie, że bez obszernego komentarza i opracowania, są nieczytelne, niezrozumiałe. Gdy zdejmiemy ideologiczną otoczkę, często pozostaje pewien niedosyt: tylko tyle? Więc co tu właściwie chodzi?
Przyznaję, że sama z dużym zainteresowaniem sięgnęłam po merytoryczny komentarz, który, po części, pomógł mi zrozumieć sens „Sztuki konsumpcyjnej”. Zmysłowe jedzenie banana jako symbol konsumpcyjnego świata, sztuka krytyczna obnażająca PRL, kiedy to banan i parówka były towarami ekskluzywnymi, niedostępnymi, konsumpcja erotyczna, wizualizacja apetytu seksualnego, erotyczna aktywność kobiety prezentująca odwrócenie tradycyjnych ról społecznych – to wszystko nie brzmi nawet głupio, chociaż momentami wydaje mi się mocno naciągane. Nie ma się co oszukiwać, zrozumienie tego typu sztuki wymaga na ogół świadomego zaangażowania i podjęcia inicjatywy, żeby o tym poczytać i zweryfikować jakość. Powiecie, że to bez sensu, bo sztuka powinna mówić sama za siebie? To prawda, ale warto zdawać sobie sprawę, że także sztuka dawna, czyli ta, której jakości raczej nikt nie podważa, pełna jest kontekstów, symboli i ukrytych znaczeń, których zrozumienie również wymaga dodatkowej wiedzy. Mimo to łatwiej nam ją przyswoić, ponieważ na ogół rozumiemy ją już w tej podstawowej, wizualnej warstwie. A jak rozumiemy, to łatwiej akceptujemy, to po prostu tak działa.
Trzeba jednak pamiętać, że sztuka, zwłaszcza ta współczesna, mówi bardzo różnorodnym językiem i w tym świecie jest również miejsce na takie twory jak „Sztuka konsumpcyjna”. Nie twierdzę, że to się nam musi podobać. Nie musi, ja sama nie jestem fanką Natalii LL, ale bez względu na nasze odczucia, czas oraz środowisko zweryfikowały istnienie pracy Natalii LL w tak zwanym artworldzie, sprawiając, że wpisała się mocno do kanonu dzieł nowoczesnych. Pora chyba pogodzić się z faktem, że sztuka już dawno odeszła od umiłowania estetyki jako jedynej słusznej drogi i współczesne formy wypowiedzi artystycznych wybiegają poza tradycyjne definicje. Sztuka to już od dawna nie tylko malarstwo, rzeźba i grafika, ale też m.in. wideo, performance czy instalacje artystyczne.
„To się nadaje do galerii, a nie do muzeum narodowego”
Często słyszę stwierdzenie, że „Sztuka konsumpcyjna” jest ok, ale powinna wisieć w jakiejś współczesnej galerii, a nie na ścianie narodowej placówki muzealnej. Tak, jakby jedno z najważniejszych muzeów w Polsce nie mogło, bądź nie powinno prezentować popularnej i utrwalonej we współczesnym świecie pracy. Dlaczego? Bo jest narodowe? A co to znaczy muzeum narodowe? Czy to nie chodzi właśnie o to, że jego zadaniem jest prezentowanie i kolekcjonowanie różnorodnych prac polskich artystek i artystów? Zarówno tych XIII- wiecznych, nowożytnych, jak i tych najnowszych?
Muzeum Narodowe w Warszawie – obchodzące w 2012 roku swoją sto pięćdziesiątą rocznicę istnienia – to instytucja gromadząca, przechowująca i udostępniająca dorobek artystyczny pokoleń od starożytności po współczesność – takie zdanie wita nas na stronie placówki, w zakładce „historia”.
A może słowo narodowe wg niektórych nie powinno pojawiać się w parze ze słowami erotyka, seks, kontrowersja? Narodowe, czyli tylko Matejko, ojczyzna i patriotyzm? Nie wiem jak rozumieć taki tok myślenia i martwi mnie to, bo gdy zaczniemy sztukę przesiewać i filtrować okaże się, że ciężko będzie nam postawić jakaś rozsądną granicę. Istnieje ryzyko, że zaraz pojawi się kolejna myśl: „A może tego też bezpieczniej będzie nie pokazywać”? Jeśli, na przykład, nagość i erotyzm uznamy za motywy niegodne muzeum narodowego, to czy nie powinniśmy wziąć pod lupę np. „Szału uniesień” Podkowińskiego, który wisi dumnie w Sukiennicach? Przecie to jest płomienna malarska fantazja erotyczna w imponującym rozmiarze 310 x 275 cm. Ona też może rozpraszać młodzież, podobnie jak wg niektórych oburzonych głosów czyniła to „Sztuka konsumpcyjna”.
Zmiany nie zawsze na lepsze
Bardzo niepokoją mnie informacje o planach związanych z nową ekspozycją w warszawskim muzeum. Wszystko wskazuje na to, że Galeria XX i XXI wieku, która stanowi obecnie możliwie jak najbardziej obiektywną próbę ukazania różnorodności sztuki ostatnich stu lat, zniknie. Na jej miejsce ma pojawić się nowa ekspozycja sztuki XX wieku, prezentująca głównie malarstwo. Czyli zamiast starać się pokazać całe spektrum, zaprezentowana zostanie dodatkowo okrojona część. Piszę dodatkowo, bo wiem, że każde muzeum boryka się z brakiem miejsca na pokazanie skarbów kurzących się w magazynach. Boli mnie to. Uważam, że to m.in. muzea odpowiedzialne są za artystyczną edukację odbiorców, kształtowanie gustów, uczenie krytycznego myślenia oraz uwrażliwianie na obecność różnorodnych zjawisk i form artystycznych. Własnie tak postrzegam rolę muzeum narodowego – jako miejsca, które stara się pokazać świat sztuki w sposób najbardziej pełny, uwzględniając również zjawiska najnowsze. A czy coś uznamy za kontrowersyjne powinno podlegać indywidualne ocenie każdego z nas.
„Mamo, bo ta Pani dziwnie je banana”
Bardzo zastanawiają mnie te głosy, które krzyczą, że praca Natalii LL demoralizuje dzieci i młodzież. Momentami to aż się niepokoje, gdy czytam, że ktoś musiał lawirować wśród eksponatów na wystawie, aby przypadkiem dziecięce oczy nie natknęły się na zdjęcia i film artystki. Zastanówmy się. Cóż zobaczy małe dziecko, które pozbawione jest jeszcze erotycznych skojarzeń? Czy przypadkiem nie panią, która co najwyżej trochę dziwnie konsumuje różne rzeczy? Do pewnego wieku, dzieciom nie trzeba takiej sztuki tłumaczyć i snuć skomplikowanych rozważań. Można przejść obok niej spokojnie, skomentować neutralnie i iść dalej.
Jeśli coś kojarzy nam się z seksem oralnym, to znaczy, że wiemy czym jest seks oralny. Jeśli młodej osobie praca Natalii LL skojarzyła się z seksem (a kojarzyć się miała, bo taki był zamysł samej twórczyni), to zapewne dlatego, że już gdzieś miała ono styczność z tym tematem. Daleko jestem od świadomego torpedowania młodych osób treściami o erotycznym wydźwięku, ale nie sądzę, aby uciekanie od tego typu tematów rozwiązywało jakikolwiek problem. Rozmawianie o seksualności na pewno wielu osobom nie przychodzi łatwo (z resztą, mnie też to czeka i nie jestem pewna jak mi pójdzie), ale to normalne, że dzieci dojrzewają i w pewnym momencie zaczną się interesować, szukać, pytać. Przecież to nie chodzi tylko o seks w sztuce, który jest w niej obecny niemal od zarania, ale o zwykłą codzienność. Zdaje sobie sprawę, że to nie jest proste, ale to tematy o których należy rozmawiać, które trzeba wyjaśniać. Wiem, że to przysparza problemów, zwłaszcza, gdy sami nie będziemy pewni sensu i wartości danego dzieła. Ale może o tym też warto powiedzieć? Zwrócić uwagę, zgodnie z prawdą, że coś nam się nie podoba, albo że nie do końca rozumiemy zamysł artysty?
fot. Piotr Rypson
W tym miejscu muszę podkreślić, bo to ważne, że przy wejściu na wystawę pojawia się jasny komunikat o tym, że niektóre z prezentowanych prac mogą zostać uznane za kontrowersyjne. Uważam, że takie ostrzeżenie to wielki luksus. Niestety nie posiadają go znajdujące się w przestrzeni publicznej reklamy i bilbordy, na których niemal naga kobieta reklamuje gładź szpachlową. To zdaje się już jakby mniej bulwersować. A przecież dzieci również na to patrzą.