Jest duszno. W powietrzu czuć zapach rozgrzanego, nieświeżego powietrza. Mieszanka potu, starego drewna, papierosów, jedzenia i perfum. Stoję na samym środku sali, przygaszone światło buduje nastrój dziwności i niepokoju. Czuję się jak w kiepskim barze o czwartej nad ranem, gdy już nikt nie ma siły tańczyć i zebrane towarzystwo dopada wszechogarniająca apatia. Oczy wszystkich zwrócone są na mnie. Jestem osaczona przez znajdujące się dookoła postaci. Klaun wygrywa na trąbce jakąś dziwną melodię, myli się i nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby liczył, że, podpowiem mu prawidłowe nuty. Nie mam pojęcia dlaczego tu jestem, każda kolejna sekunda spędzona w tym miejscu sprawia wrażenie coraz cięższej. Wszystko wygląda tu tak, jakby ktoś, za pomocą magicznego zaklęcia, wprowadził zgromadzone postaci w stan letargu, uśpienia. W tym upadłym teatrze życie zdaje się obumierać, albo, co gorsze, już uleciało z niego na dobre, pozostawiając po sobie jedynie sylwetki koszmarnych marionetek.
Podziwiając obrazy Witolda Wojtkiewicza (1879-1909) zawsze mówiłam, że są straszne i niepokojące. Nie ukrywam, że odpychała mnie ta stylistyka i konwencja groteskowych, teatralnych kukiełek. Dziś jednak na obraz „Cyrk – przed teatrzykiem” patrzę z fascynacją i zrozumieniem. Czuję, jakbym dotarła weń głębiej, jakby przemówił do mnie w sposób nowy, jak jeszcze nigdy wcześniej. Jestem zachwycona tą przemiana i jednocześnie przytłoczona niezwykle silnym uczuciem osamotnienia, które, w moim odczuciu, stanowi główny „trzon” obrazu. „Cyrk” to malarski sposób na wyrażenie melancholii, ale też dotkliwego smutku i wyobcowania. Jeśli założymy, że płótno jest metaforą życia, otrzymamy bardzo przygnębiający i pesymistyczny obraz ludzkości, utożsamionej z pozbawionymi energii, osowiałymi marionetkami. Nie ma tu miejsca na współczucie i zrozumienie – światem rządzą apatia i nieczułość.
Niezwykle wrażliwy twórca cierpiał na nieuleczalną chorobę serca i nieznośna świadomość przemijania zdawała się nie ustępować go na krok. Zdając sobie sprawę z kruchości życia, Wojtkiewicz przeżywał, obserwował i malował, a jego dojrzałość, twórcza i egzystencjalna, jest wręcz zawstydzająca. Gdy tworzył „Cyrk” miał zaledwie 26 lat -zdecydowanie za mało, żeby czuć na sobie oddech śmierci. Wojtkiewicz od samego początku twórczości upodobał sobie groteskę i satyrę, jednak po 1905 odczuć można wyraźny zwrot w stronę prac o charakterze egzystencjalnym, odsłaniających najgłębsze zakamarki ludzkiej duszy. Dziś, jak nigdy wcześniej, dostrzegam ten ból artysty, utrwalony za pomocą pędzla i zamknięty w drewnianej ramie.