Symcha Trachter. Temperament okiełznany

Wpis powstał we współpracy z Żydowskim Instytutem Historycznym

 

Z wielką przyjemnością pochylam się na blogu nad życiem znanych i cenionych artystek i artystów, ale jeszcze chętniej sięgam po postaci, których nazwiska i twórczość często skrywa gruba warstwa zapomnienia. Do takich twórców należy Symcha Trachter (1894-1942), utalentowany malarz żydowskiego pochodzenia, który związany był z Lublinem oraz Kazimierzem Dolnym.

 

Dzieciństwo

Symcha (Szymon) Trachter urodził się 16 września 1894 roku w Lublinie, w zamożnej rodzinie kupca Szymona i Chawy Liby Trachterów. Okres dzieciństwa malarza owiany jest w dużej mierze tajemnicą, zachowało się bowiem niewiele informacji z tego czasu. Jego ojciec prowadził w Lublinie sklep bławatny ulokowany przy ul. Lubartowskiej 382/3, w najbardziej prestiżowej części miasta. Ponadto do rodziny Trachterów należała kamienica i duży plac przy ul. Nalewki w Warszawie.

Lublin, widok ogólny, 1917, ze zbiorów Polony

 

Stabilna sytuacja materialna pozwoliła dorastającemu artyście skupić się w pełni na szlifowaniu swojego talentu, gdyż od wczesnego dzieciństwa wykazywał  duże zainteresowanie malarstwem i rysunkiem. Inwestowanie w edukację artystyczną nie było wówczas decyzją ani częstą, ani dobrze widzianą – wręcz przeciwnie, chęć bycia artystą postrzegano jako zwykłą fanaberię. Symcha Trachter był nieśmiały i zamknięty w sobie – cechy te z pewnością utrudniały mu podążenie niepopularną ścieżką. Na szczęście silne wsparcie rodziców (zarówno ekonomiczne jak i emocjonalne) pozwoliło mu na realizację swoich pasji.

Edukacja artystyczna

Niewiele wiadomo o początkach edukacji Trachtera, zarówno tej ogólnej, jak i artystycznej. Pierwsze kroki związane z rysunkiem i malarstwem stawiał najprawdopodobniej jeszcze w Lublinie, mieście, które dostarczało mu wielu artystycznych wrażeń i stanowiło źródło silnych inspiracji. W 1911 roku, mając 17 lat, Trachter rozpoczął naukę w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych prowadzonej wówczas przez Stanisława Lentza. Młody artysta doskonale opanował warsztat rysunku i zdobył solidne podstawy, które pozwoliły mu na kontynuowanie edukacji w Szkole sztuk Pięknych w Krakowie.

Symcha Trachter, „Aniela”, 1916, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

 

Symcha Trachter, „Słoneczniki”, ok. 1917, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

 

Tam, w latach 1916-1920, studiował pod okiem m.in. Jacka Malczewskiego, Teodora Axentowicza czy Stanisława Kamockiego. W 1918 roku Trachter przeprowadził się na pół roku do Wiednia, gdzie mógł, jako wolny słuchacz, uczestniczyć w wykładach prowadzonych na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. Z listu do przyjaciela, Wiktora Ziółkowskiego, ze stycznia 1920 roku, dowiadujemy się, że Symcha był bardzo zapracowany i cały swój wolny czas poświęcał na doskonalenie twórczego warsztatu. Artysta wspominał w liście, że udało mu się sprzedać w Krakowie swoje pierwsze prace pejzażowe. Dzięki zachowanym dziełom z tego okresu widać wyraźnie, że Trachter był podatny na impresjonistyczne wpływy. W 1920 roku malarz brał udział w plenerze malarskim w Paczółtowicach, organizowanym przez Stanisława Kamockiego, którego twórczość w niemałym stopniu go inspirowała.

 

Symcha Trachter, „Dwie lipy”, ok. 1920, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego

 

Między Lublinem a Kazimierzem Dolnym

Po ukończeniu studiów w Krakowie Trachter powrócił do Lublina. Po odzyskaniu niepodległości miasto budziło się powoli do życia, również pod względem życia kulturalnego. Malarz, przy ul. Zamoyskiej, urządził sobie pracownię, przeprowadzając się kolejno kilka razy do innych miejsc, aby móc spokojnie tworzyć. W Lublinie interesowały Trachtera zwłaszcza zabytki architektoniczne oraz malownicze miejsca, które szkicował na papierze oraz uwieczniał malarsko na płótnie.

Symcha Trachter, „Irysy”, ok. 1920, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

 

Drugim, niezwykle ważnym dla malarza miejscem, do którego bardzo często podróżował, był Kazimierz Dolny. Miasteczko urzekło go swoim pięknem oraz wspaniałą atmosferą, na którą składały się dwa żyjące w symbiozie światy – chrześcijański i żydowski. Ówczesny Kazimierz Dolny był miejscem skupiającym wielu twórców poszukujących przyjaznych warunków do tworzenia i eksperymentowania ze sztuką.  Trachter czuł się w tej kolonii artystycznej wyjątkowo dobrze. Wielokrotnie dawał też wyraz tęsknocie za tym miejscem. W 1925 roku pisał w liście do przyjaciela Wiktora Ziółkowskiego, lubelskiego malarza i krytyka sztuki: „Zaczynam tęsknić za Kazimierzem. Kocham Kazimierz, szkoda, że w tym roku nie będę”.

Ecole de Paris

Kolejnym miejscem, które zachwycało malarza był Paryż, europejska stolica sztuki. Miasto wabiło twórców poszukujących wolności artystycznej oraz żądnych nowych doznań i spotkań ze sztuką najwyższej klasy. Paryż odwiedzali chętnie zwłaszcza Żydzi z Europy Środkowo-Wschodniej (m.in. Marc Chagall czy Chaim Soutine) a także Polacy, na czele z Józefem Pankiewiczem i grupą jego studentów. Jesienią 1924 zjawili się w stolicy Francji Kapiści, a Trachter uczynił to niecały rok później, można więc przypuszczać, iż poszedł w ich ślady. Malarz od pierwszych dni był pod wielkim wrażeniem miasta, chłonął jego atmosferę i poznawał dawnych mistrzów, dzięki częstym wizytom w paryskich muzeach, zwłaszcza w Luwrze.

Giuseppe Castiglione, „Widok na Wielki Salon Carré w Luwrze”, 1861

 

Artysta uczęszczał przez jakiś czas do Academie Ranson, gdzie uczył się pod kierunkiem Rogera Bissiere’a, jednak edukacja w prywatnej uczelni nie przyniosła mu oczekiwanej satysfakcji. O wiele więcej umiejętności zdobył podczas oglądania sztuki w galeriach oraz podpatrywania artystów w ich pracowniach. Trachter miał okazję konfrontować swoją sztukę z pracami francuskich impresjonistów, Amedeo Modiglianiego, Chaima Soutina, Eugeniusza Eibischa czy Tadeusza Makowskiego. Źródłem wielu ciekawych refleksji na temat oglądanych przez niego dzieł sztuki są listy do Ziółkowskiego. Symcha Trachter wyrażał w nich zarówno swój podziw do sztuki m.in. Cezanne’a, jak i krytykował tych, których obecnie uznajemy za klasyków sztuki awangardowej. Jak pisał do przyjaciela:

„Picassa nie cierpię, widziałem kilka jego prac futu[rystyczno-kubistycznych] – idjota skończony. Uważam go tylko za dobrego rysownika”.

Malarza nie porywały również obrazy Van Gogha i Gauguina. Uważał je za „piękne dywany – ale nie obrazy w plastycznym pojęciu”.  Wieloletni pobyt w Paryżu okazał się być okresem przełomowych w twórczości Trachtera. To właśnie pod wpływem obserwowanej tam sztuki, zwłaszcza autorstwa Chaima Soutina i Eugeniusza Eibischa, malarz zdecydował się porzucić realistyczną konwencję na rzecz malarstwa o bardziej dynamicznym, ekspresyjnym charakterze. Warto przy tym dodać, że pomimo wszelkich inspiracji, jego prace nigdy nie straciły indywidualnego, unikatowego rysu.

Symcha Trachter, „Sad”, ok. 1928, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Powrót do Lublina

Chociaż kosmopolityczny Paryż niewątpliwie oferował sprzyjające warunki do rozwoju i artystycznych poszukiwań, Trachter zdecydował się powrócić  do rodzinnego Lublina w 1929 roku. Częsty udział w wystawach, organizowanych w kraju w latach 30. XX wieku sprawił, że jego nazwisko stało się dość dobrze rozpoznawalne. Największa prezentacja jego prac miała miejsce w 1930 roku w warszawskim gmachu Żydowskiego Towarzystwa Krzewienia Sztuk Pięknych. Nie wiadomo dokładnie, jak żyło się artyście w tym czasie, pewne jednak jest, że jego sztuka po powrocie z Paryża, nabrała najbardziej dojrzałego, indywidualnego charakteru i najpełniej reprezentowała fascynacje kolorem i fakturą. Mawiał:

 Prawdziwy artysta to jest ten, który umie mieszać farby na palecie.

Trachter malował dynamicznie, był temperamentny, a jednocześnie potrafił doskonale tę energię okiełznać, ujarzmić. Tę zmianę najlepiej skomentował Mieczysław Wallis, pisząc:

 (…) rozkochanie się w farbie olejnej, w jej kleistości, szklistości, blasku, emalii; szeroka, zamaszysta faktura, malowanie płynne, tłusto, pastoso, kładzenie farby szpachlą lub po prostu wyciskanie jej z tuby na płótno, deformacje, walące się domy, widoki z góry „odwrócona perspektywa”: wszystko to odnajdujemy w kwiatach, w owocach, w rybach na półmisku, w studiach portretowych, w motywach pejzażowych(…).

 

Symcha Trachter, „Targ w Kazimierzu Dolnym”, 1936, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

 

Dwa najbliższe artyście miasta: Lublin oraz Kazimierz Dolny (który nadal bardzo chętnie i często odwiedzał) nieustannie dostarczały mu tematów do nowych prac. W 1936 lub w 1938 roku malarz wziął ślub z Hadesą, z domu Wajs, z którą zamieszkał w Lublinie na Krakowskim Przedmieściu. Niestety, niewiele wiadomo zarówno o samej żonie, jak i relacji małżonków. Fakty podają, że w 1938 roku artysta przeniósł się do Warszawy, gdzie zamieszkał prawdopodobnie przy ul. Zamenhofa.

Symcha Trachter, „Miasteczko”, 1929, ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Tragiczny koniec

Ostatnie lato przed wybuchem II wojny światowej Trachter spędził w Kazimierzu Dolnym. Pomimo wiszących nad krajem czarnych chmur, artysta był niezwykle zadowolony z życia i maksymalnie skupiony na sprawach związanych ze sztuką. Nie wiadomo co działo się z malarzem na początku wojny. Najprawdopodobniej na przełomie 1940/1941 roku, będąc mieszkańcem getta, stał się udziałowcem tzw. szopu[1]Szopy – niemieckie manufaktury tworzone w ramach organizacji produkcji m.in. w getcie warszawskim. Zatrudnienie w szopach w początkowym okresie akcji pozwalało uniknąć wywózki. produkującego osełki i proszek do czyszczenia bagnetów. W 1942 roku Trachter ukończył swoją ostatnią wielkoformatową realizację ścienną, którą współtworzył wraz z Feliksem Frydmanem i Samuelem Putermanem. Malowidło przedstawiało starotestamentowego Hioba i zdobiło ściany siedziby Judenratu przy ul. Grzybowskiej. Realizacja finansowana była przez władze niemieckie, stąd wielu Żydów miało nadzieję, że Niemcy nie mają zamiaru ich wysiedlać. Niestety, akcja likwidacyjna rozpoczęła się już dwa miesiące po zakończeniu prac. Trachter wraz z innymi artystami został schwytany 25 sierpnia 1942 roku i poprowadzony na Umschlagplatz, gdzie najprawdopodobniej został wywieziony do Treblinki.

Bibliografia:  Jakub Bendkowski, Trachter. Malarz z Lublina, katalog wystawy, Warszawa 2020

 

Wokół wystawy „Symcha Trachter 1894-1942. Światło i barwa”

Do 25 października w Żydowskim Instytucie Historycznym, w Warszawie, można spotkać się oko w oko ze sztuką Trachtera. To wyjątkowa okazja, by przyjrzeć się jego wyjątkowemu malarstwu, zwłaszcza że ostatnia wystawa poświęcona osobie malarza miała miejsce w 1930 roku, a więc 90 lat temu. Trachter już od pierwszego wejrzenia zachwyca solidnym warsztatem wprawionego rysownika oraz wyjątkowym spojrzeniem na rzeczywistość.

Fot. dzięki uprzejmości Żydowskiego Instytutu Historycznego.

 

Artysta poszukuje, zmienia się, dodaje, przetwarza i jest przy tym zawsze swobodny, bezpretensjonalny, szczery. Zachowana spuścizna artystyczna malarza jest niewielka i obejmuje 41 prac. Liczba ta wystarcza jednak zupełnie, aby zrozumieć, że jest to twórczość ciekawa i niebagatelna. Chronologiczny układ prac na ekspozycji pozwala prześledzić zmienność inspiracji i transformacje stylu. Wystawę uzupełniają umieszczone w gablotach fragmenty listów oraz fotografie przedstawiające zakątki Lublina, Kazimierza Dolnego oraz postaci samego Trachtera, autorstwa Ziółkowskiego. Ekspozycji towarzyszy również katalog Jakuba Bendkowskiego z Żydowskiego Instytutu Historycznego będący pierwszą tak wartościową próbą monograficznego zaprezentowania postaci artysty.

 

Fot. dzięki uprzejmości Żydowskiego Instytutu Historycznego.

 

Wystawa jest  niezwykle ważną i potrzebną inicjatywą pozwalającą wskrzesić pamięć o artyście zupełnie nieobecnym w kulturowej świadomości. Ten proces przypominania jest trudny i czasochłonny, ale postrzegam go jako piękną i wartościową powinność kolejnych pokoleń.

 

Wystawa finansowana jest przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszu EOG oraz przez budżet krajowy.

References

References
1 Szopy – niemieckie manufaktury tworzone w ramach organizacji produkcji m.in. w getcie warszawskim. Zatrudnienie w szopach w początkowym okresie akcji pozwalało uniknąć wywózki.

Mogą także Ci się spodobać