Gdy słyszę słowo wiosna, „Kwitnący migdałowiec” przychodzi mi na myśl jako pierwszy. Rozłożyste gałęzie z pięknymi, białymi kwiatami na tle błękitnego nieba. Vincent van Gogh namalował obraz w 1890 roku w lutym, podczas pobytu w Saint-Rémy.
Nowe życie
Van Gogh kochał kwitnące drzewa. W latach 1888 i 1890, gdy przebywał w Arles i Saint-Rémy, wielokrotnie malował kwiaty migdałowca, czy to w postaci małych gałązek w szklankach, czy efektownych sadów. Ich kwitnienie przypada na wczesną wiosnę, dlatego uznaje się je za symbol nowego życia. Taka interpretacja tematu doskonale odpowiadała van Goghowi, który postanowił w 1890 roku namalować „Kwitnącego migdałowca” w prezencie dla swojego nowonarodzonego bratanka, syna Theo i Johanny (zwanej zdrobniale Jo), który otrzymał po wujku imię Vincent.
Van Gogh pracę nad obrazem rozpoczął w lutym, tuż po wieści o narodzinach. W liście z 19 lutego 1890 roku pisał do matki, że pracuje nad nowym płótnem dzień i noc, przez co nie był w stanie napisać do niej wcześniej [1]http://vangoghletters.org/vg/letters/let855/letter.html. W tamtym czasie przebywał w szpitalu psychiatrycznym w Saint-Rémy. „Kwitnący migdałowiec” zdawał się wnosić „nowe życie” także w jego twórczość – był to pierwszy obraz, który wykonał po tygodniach przerwy spowodowanej atakiem choroby. Artysta był bardzo zadowolony z efektów swojej pracy. 17 marca 1890 roku pisał do brata Theo: „Praca poszła mi dobrze. Ostatnie płótno, kwitnące gałęzie, zobaczysz, że była to najprawdopodobniej najlepsza rzecz jaką zrobiłem, namalowana z wielkim spokojem, cierpliwością, pewną ręką” [2]http://vangoghletters.org/vg/letters/let857/letter.html. Niestety, tuż po ukończeniu dzieła van Gogh miał kolejny najdłuższy atak, trwający aż dwa miesiące. Gdy w kwietniu wrócił do siebie, z żalem stwierdził, że okres kwitnienia drzew już minął i nie będzie w stanie wykonać kolejnych prac o tej tematyce.
Bezcenny podarunek
Malarski prezent dotarł do Paryża w maju 1890 roku. Theo i Jo uwielbiali obraz, Theo pisał w listach do brata, że „Kwitnący migdałowiec” jest naprawdę piękny i interesuje nawet małego Vincenta. Początkowo praca zdobiła ich salon, natomiast po śmierci Theo wisiała w sypialni Jo i Vincenta w ich nowym domu w Bussum w Holandii. Po śmierci Vincenta Jo odziedziczyła wszystkie jego obrazy. Niektóre z nich sprzedała, jednak „Kwitnący migdałowiec” nigdy nie opuścił rodziny. Siostrzeniec i spadkobierca prac van Gogha, Vincent Willem w latach 60. XX wieku sprzedał (z pomocą rządu) dzieła Fundacji Vincenta van Gogha, a ta oddała je w stały depozyt do Muzeum van Gogha, które rozpoczęło swoją działalność w 1973 roku [3]Informacje o losach dzieła zaczerpnęłam ze strony https://www.vangoghmuseum.nl/nl.
Inspiracje japońskie
Pobyt Vincenta van Gogha w szpitalu św. Pawła w Saint-Rémy był naznaczonym wielkim cierpieniem, ale też, paradoksalnie, niezwykłą pasją tworzenia. Od maja 1889 do maja 1890 artysta namalował przeszło 150 prac i wykonał 100 rysunków. Wśród ekspresyjnych, energicznych, pod kątem barw i faktur, dzieł, „Kwitnący migdałowiec” wydaje się mocno wyciszony, pełen spokoju i nadziei. Rzeczywiście, informacja o narodzinach bratanka napawała malarza szczęściem, które w wyjątkowy sposób wyraził na płótnie. Gałęzie kwitnącego drzewa widoczne są z bliska, od dołu, z perspektywy osoby, która podziwia migdałowiec, leżąc beztrosko na trawie. Van Gogh zapożyczył takie ujęcie z japońskich grafik, których był właścicielem i wielkim miłośnikiem. Inspiracje sztuką japońską zdradzają również wyraźny kontur rysunku, umieszczenie drzewa na płaskim, jednolitym tle nieba oraz „kwiecisty” temat pracy. W moim odczuciu to jedna z piękniejszych prac van Gogha. Aż ciężko uwierzyć, że raptem kilka miesięcy po jej namalowaniu artysta targnął się na swoje życie.