Zawsze zdawał mi się bardzo bliski, właśnie przez to, że jest smutny. Zamyślony. Nieobecny. Ilekroć patrzyłam na niego, myślałam w duchu: znam ten stan, doskonale wiem, co mógł czuć. Mam na myśli „Melancholika” – obraz Wojciecha Weissa (1875-1950), który artysta namalował w 1898 roku, a więc na początku swojej malarskiej kariery.
„Modny” smutek
Nastrój pracy oraz czas jej powstania wpisują się mocno w modny pod koniec XIX wieku dekadentyzm, a więc nurt światopoglądowy i artystyczny, skupiony wokół pesymizmu i rozczarowania otaczającym światem, który zdawał się w sposób nieunikniony chylić ku upadkowi i zagładzie. Przełom wieków był czasem, w którym do głosu dochodziły lęki i obawy związane z nagłym postępem cywilizacyjnym i technicznym oraz skutkami tego rozwoju wpływającymi destrukcyjnie na życie człowieka i jego relacje międzyludzkie. Smutek, apatia, rozczarowanie – wszystkie te uczucia doskonale oddają postawę sportretowanego Antoniego Procajłowicza (1876-1949), malarza i przyjaciela Wojciecha Weissa.
Młody mężczyzna siedzi na tle draperii i wydaje się być zatracony w swoim świecie. Głowę ma lekko pochyloną w dół, a nieobecne, tępe spojrzenie potęguje wrażenie smutku i melancholii. Ciasny kadr ujmuje jego sylwetkę do kolan. Na uwagę zasługuje dość nietypowe ułożenie jego dłoni, które dotykają krocza. Jeśli dodamy do tego pojawiający się na draperii cień głowy, kształtem przypominający czaszkę, a także żółty mniszek lekarski, wetknięty w płaszcz, zobaczymy, że praca niesie ze sobą dość intrygujący, symboliczny przekaz.
Totenmesse, czyli tytuł pierwotny
Wojciech Weiss namalował obraz w 1898 roku, w czasie, gdy do Krakowa przybył Stanisław Przybyszewski – pisarz, poeta, skandalista, przedstawiciel polskiego dekadentyzmu. Jego charyzma i osobowość sprawiły, że bardzo szybko stał się przewodnikiem i mentorem młodych twórców krakowskich, których wprowadzał w świat artystycznej cyganerii.
Przybyszewski w 1893 roku napisał poemat pt. Totenmesse i omawiany obraz Weissa jest ilustracją do tego dzieła. Bohaterem poematu jest neurotyczny mężczyzna, który zostaje poddany eksperymentowi psychologicznemu i ma za zadanie zagłębić się we własne, nieodgadnione wnętrze oraz dotrzeć do duchowego absolutu[1]https://zbiory.mnk.pl/pl/wyniki-wyszukiwania/katalog/296928. Tym, co wszystko napędza i od czego wszystko bierze swój początek jest wg Przybyszewskiego silny popęd erotyczny. „Na początku była chuć” – tak brzmi pierwsze zdanie w dziele i wydaje się, że dość jasno koresponduje ono z ułożeniem rąk Antoniego Procajłowicza. Tę witalną, pierwotną siłę życia podkreśla również wetknięty w butonierkę mniszek, którego obecność mocno ożywia kompozycję pracy i kontrastuje z jej pesymistycznym nastrojem.
Widmo śmierci
Nie bez znaczenia wydaje się być fakt, że Procajłowicz w momencie portretowania przez Weissa był ciężko chory. Być może to właśnie jego stan zdrowia zdecydował o tym, że Weiss uznał go za najlepszego modela. Jego smutek i cierpienie w bardzo wymowny sposób podkreśla cień w kształcie czaszki, swoiste „memento mori”. Warto zwrócić uwagę na podobieństwo obrazu Weissa z pracą Edvarda Muncha, pt. „Przy łożu śmierci” z 1893 roku – w obu dziełach kompozycja została podzielona na na dwie strefy – ciemną i jasną, utrzymaną w tych samych żółtych odcieniach. Przybyszewski, pojawiając się w Krakowie, przywiózł ze sobą sporo prac Muncha, z którym się przyjaźnił i uwikłał w miłosny trójkąt. Weiss znał więc twórczość norweskiego ekspresjonisty, która przez pewien czas stanowiła da niego źródło silnej inspiracji.
„Melancholik” jako tytuł dzieła zaczął funkcjonować najprawdopodobniej za sprawą Jana Stanisławskiego, który zdecydował, aby pokazać obraz na wystawie Związku artystów „Sztuka”. Artysta miał rzec „Chcę tego melancholika na wystawie”[2]https://www.radiopik.pl/267,7,4-stycznia-2021-melancholik-wojciecha-weissa. Obecnie dzieło jest częścią ekspozycji stałej galerii sztuki polskiej XX i XXI wieku w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie. Czeka więc sobie spokojnie na widzów i na żywo robi ogromne wrażenie.