Munch, Schiele i Ekspresjoniści, czyli piękny weekend w Wiedniu

Dolny Belveder

 

Najbardziej cenie sobie takie wydarzenia, które siedzą w mojej głowie jeszcze długo po ich zakończeniu i sieją w niej przyjemne spustoszenie. Tydzień temu wróciłam z Wiednia, ale duchem jeszcze wędruje po muzeach i rozkoszuje się widokiem rzeczy, które bardzo często miałam okazję zobaczyć na żywo po raz pierwszy. Przyznaję, z biegiem lat sztuka podziwiana na wystawach wzrusza mnie coraz rzadziej i staje się coraz bardziej pospolita, na szczęście wciąż jednak są takie momenty, kiedy stoję przed obrazem i najzwyczajniej w świecie płaczę ze szczęścia. 
 

Polski Bus, swojska kiełbasa i miejska komunikacja

Celem mojego wyjazdu do Wiednia była wystawa Ekspresjonistów Niemieckich (o której już kiedyś wspominałam), prezentowana w Leopold Muzeum. To nie był mój pierwszy raz w tym mieście, postanowiłam więc skupić się jedynie na wystawach i oszczędzić sobie takiej bieganiny, tylko po to, żeby w krótkim czasie zobaczyć jak najwięcej miejsc i zabytków. Do Wiednia przyjechałyśmy w sobotę nad ranem, Polskim Busem, który ma chyba więcej wad niż zalet, mimo wszystko jest jednak po prostu bardzo tani. Tak naprawdę wszystko zależy od tego z kim będziecie mieć przyjemność podróżować. Do Wiednia towarzystwa dotrzymywała mi podpita grupka wydzierających się na cały regulator, wesołych emerytów z Warszawy. Chwilami miałam ochotę ich zastrzelić, zwłaszcza gdy opowiadali sobie kawały. Kiedy wracałam w niedzielę wieczorem okazało się, że też wybrali ten sam termin powrotu. Mając na uwadze traumę z wcześniejszej podróży uciekłam od nich jak najdalej mogłam, nie przewidziałam jednak, że zapach ich swojskiej kiełbasy i cebuli, którą zaczęli zajadać od razu po zajęciu miejsc, dopadł mnie również na tyłach autobusu. Od razu mi się przypomniało dokąd wracam.

Kiedy wysiada się na dworcu w Wiedniu (w przypadku Polskiego Busa jest to Dworzec Główny Hauptbanhof) warto udać się do otwartej od godziny 6.15 informacji turystycznej, zabrać sobie mapę miasta oraz w pobliskich automatach kupić bilet na wszystkie rodzaje transportu publicznego. Najbardziej opłaca się bilet całodobowy (7.80 euro) lub 48-godzinny (13,30 euro). Wtedy można sobie wsiadać w co się chce i gdzie się chce, jeździć, oglądać i podziwiać to wielkie i naprawdę piękne miasto. Dwa dni to zdecydowanie za mało, żeby móc zobaczyć wszystko dokładnie, jeśli chodzi jednak o samo zwiedzanie kilku wystaw to długość pobytu była idealna.

Leopold Muzeum: Ekspresjoniści niemieccy i austriacka sztuka 

Najgorzej jest, kiedy zafiksuję się na daną rzecz albo wydarzenie i później jestem rozczarowana, bo miałam zbyt duże wymagania. Bałam się tego w przypadku wystawy Ekspresjonistów. Wątpiłam, czy rzeczywiście będzie aż tak ciekawa, gdybałam, że może będzie za mało obrazów, albo, że będą wybrakowane i nie zobaczę tego, co chciałam. Na szczęście myliłam się w każdym z tych przypadków. Już w pierwszej sali oszalałam na widok Kirchnera i krwistych, płonących kwiatów w wazonie. We wszystkich pracach kolor aż krzyczał, zdawał się wyskakiwać z płótna, uderzał po oczach, czasami też walił prosto w serce.

 

Emil Nolde, „Rising Clouds”

Fascynujące malarstwo, momentami aż hipnotyzujące. Najlepszym obrazem całej wystawy był dla mnie Emil Nolde i jego „Rising Clouds”. Patrzyłam, wnikałam w płótno, porywała mnie fioletowa chmura, odchodziłam od obrazu, po czym wracałam znowu i znowu i znowu. Mistrzostwo w każdym calu. Oprócz wystawy czasowej, Leopold Muzeum oferuje również kilka kolejnych pięter sztuki, zwłaszcza tej  narodowej, austriackiej. Jest tu m.in. Schiele, Klimt oraz rewelacyjny design z okresu secesji i art deco, z pięknymi komodami i meblami Hoffmana. Wszystko to w cenie biletu 13 Euro, który upoważnia do wejścia na wszystkie czasowe i stałe wystawy prezentowane w Leopold Muzeum.


Leopold Muzeum, widok na MUMOK i panoramę Wiednia, fot. Ania Florek



Największe zaskoczenie wyjazdu: Muzeum Albertina

Spacerując po Wiedniu, co chwilę napotykałam reklamę wystawy Muncha w Albertinie. Nie wiedziałam, czy to jakaś większa monograficzna wystawa, czy po prostu kilka grafik, postanowiłam jednak przekonać się na własnej skórze i wydałam ostatnie 13 Euro na wejście (bilet i tym razem obowiązywał na cały gmach muzeum). 

Z Kirchnerem, fot. Ania Florek

Albertina przeszła moje najśmielsze oczekiwania: nie dość, że wystawa Muncha była bardzo duża i poruszająca, to jeszcze w tym terminie można było oglądnąć drugą, naprawdę imponującą ekspozycja pt.: „Od Moneta do Picassa”. Jak sama nazwa wskazuje było tam wszystko, co znamy doskonale z kart albumów i książek dotyczących sztuki XX wieku: impresjonizm, kubizm, futuryzm, ekspresjonizm, rosyjska awangarda, Malewicz, Mondrian czy Surrealizm z Magrittem, Chagallem i Delvaux na czele. Przy tym ostatnim, przyznaję, wylałam nieposkromione łzy wzruszenia, zwłaszcza, że to było moje pierwsze osobiste spotkanie z tym fascynującym artystą i jego samotnymi kobietami. To takie miłe, kiedy widząc ten obraz, koleżanka, z którą przyjechałam do Wiednia powiedziała: „Och, patrz Stasiek, to takie Twoje.” Rzeczywiście, trudno się z nią było nie zgodzić.

 

Paul Delvaux, Pejzaż z latarniami


Piwo, mięcho i Zachertortte

Trzeba jednak pamiętać, że historycy sztuki podobnie jak sami artyści nie żywią się wyłącznie sztuką, tak więc oprócz muzeów i zachwytów równie ważna była (zwłaszcza dla mnie, wielkiego żarłoka) kwestia smacznego i sytego jedzenia. Mam nadzieję, że kilometry przespacerowane po mieście i salach ekspozycyjnych przyczyniły się choć trochę do spalenia tych wszystkich wspaniałych kalorii, którym nie mogłam się oprzeć. Przy Belvederze znalazłyśmy świetną knajpę Salm Brau. Klimatyczne, austriackie wnętrze, panowie kelnerzy w strojach regionalnych, piwo ważone w kadziach, no i wielkie porcje mięcha, które smakowało jak najprawdziwsze niebo w gębie. Koszt takiego obiadu to ok. 10 euro plus 3 euro za piwo, przy czym gwarantuję, że jeśli nie posiadacie tasiemca, to taki syty obiad jeszcze długo daje o sobie znać i skutecznie zabija uczucie głodu. Ja przypieczętowałam sobie taki obiad ciastkiem i kawą w słynnej sieciówce „Aida”, którą w obrębie starego miasta można spotkać niemal na każdym kroku. Serwują w niej m.in. legendarny tort Zachera. Ciasta są tam naprawdę smaczne i wraz z kawą kosztują około 6 euro, chociaż przyznaję, że jeszcze lepiej smakują te, które spróbować można w mniejszych i mniej popularnych cukierniach. 


Niegasnący czar miasta

Wiedeń jest naprawdę fascynujący. Te szerokie, imponujące ulice, cudowna architektura, wielkie gmachy teatrów i oper, secesyjne dworce i kamienice, sztandarowe nazwiska czołowych artystów, których dzieła podziwiać można w przestrzeni publicznej niemal na każdym kroku. Wieczorne spacery wśród nieznanych uliczek, stare romańskie kościoły, gotycka Katedra św. Szczepana, czy kościół Augustianów z poruszającym nagrobkiem autorstwa Canovy – wszystko to składa się na magiczny obraz, który zapada w pamięci naprawdę na bardzo długo. Duch Wiednia zdaje się łączyć tradycję i historię z nowoczesnością – z ręką na sercu przyznaję, że i jedno i drugie równie mocno urzeka. 

W tle Górny Belveder

 

Mogą także Ci się spodobać