Dziś świat trochę mnie rozczarował i postanowiłam zrobić dla siebie coś dobrego, coś, co przyniesie ukojenie, przynajmniej na chwilę, na moment. Pomysłów nie miałam zbyt wiele, ale przypomniałam sobie o obrazie, który zobaczyłam wczoraj. Przedstawiał kobietę umieszczoną w głębi wnętrza, zwróconą tyłem do widza. Kobieta, wsparta o parapet, wyglądała przez okno, a wszystko to działo się w przyjemnym, ciepłym pomieszczeniu oświetlanym przez promienie słońca. Wielki spokój ogarnął moje serce, kiedy zobaczyłam to dzieło. Dzisiaj do niego wróciłam i z ogromną ulgą stwierdzam, że obraz nadal działa i sprawia, że jest mi po prostu jakoś lepiej. Lżej.
„Sonnige stube”, 1904 |
Vilhelm Hammershøi (1864-1916) to duński twórca, którego jeszcze do wczoraj nie znałam i nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Na szczęście to już przeszłość: dziś rozsiadam się wygodnie w fotelu i przeglądam w sieci galerię jego prac, które mnie szczerze zachwycają, w zasadzie każda, bez wyjątku.
„Pyłki kurzu tańczące w słońcu”, 1900 |
„Wnętrze z kobietą tyłem”, 1904 |
Jest w tym malarstwie coś magicznego, jakaś niewidoczna siła, która hipnotyzuje i zmusza do wpatrywania się w płótna. Nikt nie krzyczy, nikt nie woła – panuje niczym niezmącona, niezwykle wymowna cisza. Jedynie promienie słońca zdają się tańczyć i ocieplać szarość ścian, cała narracja dzieje się bowiem w XIX-wiecznych duńskich wnętrzach.
„Zachód słońca w salonie III”, ok. 1905 |
Prace Vilhelma Hammershøi przywołują na myśl zwłaszcza obrazy Jana Vermeera, który stanowił dla artysty bardzo silne źródło inspiracji. U duńskiego malarza postaci także czytają, wyszywają i wypatrują przez okno, wszystko zostało jednak zakomponowane w zgodzie z biedermeierowską rzeczywistością malarza i charakteryzuje się dużym minimalizmem.
Malarz do minimum redukuje liczbę detali, skupiając naszą uwagę na pustce, zmuszając do jej kontemplacji, do studiowania smugi światła, bądź faktury ścian, a więc rzeczy, na które normalnie raczej nie zwrócilibyśmy uwagi. Hammershøi pragnie pokazać wnętrza, które interpretować można jako miejsca osobiste, intymne, może nawet duchowe.
„Kobieta we wnętrzu”, ok. 1905 |
Dziś jestem oczarowana bijącą z prac łagodnością, która koi nerwy, uspokaja i pozwala powrócić myślom na właściwe tory. Jestem jednak ciekawa, czy Wy też odbierzecie te prace w podobny sposób, zdaje sobie bowiem sprawę, że obrazy te mogą zarówno fascynować, jak i niepokoić, szczególnie, że prawie z każdego szarego kąta wyłania się samotność. Dziś jest ona dla mnie wielkim ukojeniem, ale kto wie, być może jutro będzie uwierać i nieznośnie gnieść od środka.
„Wnętrze z lustrem”, ok. 1907 |
„Siostra artysty, Anna”, 1885 |
„Wnętrze dziedzińca”, 1905 |