Sztuka kobiet. Alina Szapocznikow i jej „Nowotwory uosobione”

 

Czasami myślę o swojej śmierci. Czy będę długo żyła? Jak umrę? W cierpieniu? Nagle? Na raka? Często myślę, że zje mnie jakiś nowotwór i zniknę zdecydowanie za szybko z poczuciem, że zobaczyłam za mało uśmiechów mojego męża, a syn będzie przytulać mnie za krótko. Mimo wszystko, to jednak tylko myśli i strachy, bez poparcia w rzeczywistości. Nie wiem jak to jest, gdy się choruje na taką poważną chorobę*. Tak naprawdę nie wiem nic o cierpieniu.

*[Poprawka: Niestety już wiem. We wrześniu 2019 zachorowałam na raka, ale póki co żyję i liczę, że jeszcze chwilę to potrwa].

Rys biograficzny 

Alina Szapocznikow też wiedziała. Diagnozę „rak” usłyszała w 1969 roku. Nie było to jednak pierwsze źródło cierpienia w jej życiu. Jako Żydówka doświadczała go od dziecka bardzo wiele. Urodziła się w 1926 roku w Kaliszu w żydowskiej zasymilowanej rodzinie lekarzy. W czasie wojny wraz z rodzicami mieszkała w gettach w Pabianicach i w Łodzi. Później tułała się po obozach. Auschwitz, Bergen-Belsen, Theresienstadt. Tuż po wojnie wyjechała do Pragi, gdzie rozpoczęła swoją edukację rzeźbiarską. W tym czasie zachorowała na gruźlicę jajników, co odebrało jej na zawsze możliwość posiadania potomstwa. Tak jakby w życiu mało się już nacierpiała.

 

Alina Szapocznikow, „Nowotwory uosobione”, 1971, fot. Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki

 

W latach 1948-1950 wyjechała na stypendium do Paryża i tam studiowała jako wolna słuchaczka. W 1951 powróciła do kraju, a w 1963 roku zdecydowała, że osiedli się we Francji na stałe. To nie było łatwe życie, tak samo jak niełatwa była jej sztuka. Właśnie tam w 1969 roku dowiedziała się, że ma raka piersi. Na szczęście przeszła pomyślnie operację, która pozwoliła jej na kilka lat cieszyć się z wygranej bitwy z nowotworem. Bitwy, bo walkę, z fizycznego punktu widzenia, niestety przegrała. Choroba śmiertelnie uderzyła w nią w 1972 roku. Artystka zmarła we francuskim sanatorium mając zaledwie 47 lat.

 

Sztuka bez kompromisów

O swoich wspomnieniach i cierpieniach bardzo rzadko mówiła, nie lubiła też, kiedy inni próbowali nawiązywać do wojennych tematów. W środku jednak cierpiała bardzo. Tak pisała o swoich przeżyciach w liście do pierwszego męża Ryszarda Stanisławskiego:

(…) nie przeszedłeś tego chrztu rozpaczy, tego wszystkiego, nie skończyło się bez reszty wszystko kilkakrotnie, jak to miało miejsce u mnie w ghettach i obozach. (…) wiesz, jak nie znoszę, jak brzydzę się tych ludzi, którzy wypominają sobie, czy »chwalą« się latami męki, którą przeżyli. (…) Bo Ty wtedy przeżywałeś na pewno dużo, żyłeś lepiej czy gorzej (…). Ale pojęcia nie zmieniły Ci się zasadniczo, tak jak u mnie, że zamiast „ładnie, kulturalnie, grzecznie”  pozostało „pięknie, ludzko, prawdziwie, do dna”.

Właśnie taka była jej sztuka. Bez upiększeń, ubarwień, na wskroś ludzka i na wskroś prawdziwa. Szapocznikow, jako motyw przewodni swojej twórczości obrała ciało – tkankę nietrwała, ulegającą przemianom, transformacjom, wyniszczeniu. Jej ulubioną modelką była ona sama, z całym swoim bagażem obozowych doświadczeń, z balastem, jakim „obdarowała” ją choroba. To była twórczość, w której artystka balansowała wśród rzeczy granicznych. Po jednej stronie niewysłowione cierpienie, po drugiej zmysłowość i ekstaza. Na jednym końcu dramat nieuchronnego przemijania, na drugim próba uchwycenia życia „tu i teraz”. Taka była Szapocznikow – pełna siły, energii i wiary w to, co robi.

Alina Szapocznikow, „Nowotwory uosobione”, 1971, fot. Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki

 

Ocalić od zapomnienia

Rzeźbiarka odlewała wielokrotnie formy z własnego ciała, eksperymentując z nowymi materiałami, takimi jak poliester, poliuretan, żywica syntetyczna. Tworzyła nowatorski proces zapamiętywania i utrwalania tego, co ulotne, nietrwałe, zmysłowe. Artystka lubiła fakt, że w tych tworzywach należało pracować szybko. Zawsze kontrolowała formę, panowała nad nią, a jednocześnie dawało jej to nutę niepewności i Adrenalinę, bo nigdy nie było wiadomo co pokaże końcowy efekt.

 

 Mój gest kieruje się w stronę ciała ludzkiego, tej 'sfery całkowicie erogennej’, w stronę najbardziej nieokreślonych i najulotniejszych jego odczuć. Sławić nietrwałość w zakamarkach naszego ciała, w śladach naszych kroków po tej ziemi. Przez odciski ciała ludzkiego usiłuję utrwalić w przezroczystym polistyrenie ulotne momenty życia, jego paradoksy i jego absurdalność. (…). 

 

Gdy okazało się, że Szapocznikow ma raka, choroba zawitała także do jej twórczości. Tak powstały „Nowotwory uosobione” z 1971 roku, składające się z kilkunastu odlewów głów – autoportretów zastygłych w różnorakich formach, przywodzących na myśl guzy. To była jedyna możliwa forma walki z tym, co nieuniknione. Zanotować na bieżąco przemiany, spróbować się z nimi oswoić, stworzyć spersonalizowany portret zmagań z cierpieniem. To niezwykle przejmująca praca, zwłaszcza, że rok po jej wykonaniu nawracający rak zaatakował artystkę ponownie i niestety śmiertelnie.

 

Alina Szapocznikow, „Nowotwory uosobione”, 1971, fot. Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki

 

Alina Szapocznikow, „Nowotwory uosobione”, 1971, fot. Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki

 

„Ferwor. Życie Aliny Szapocznikow”

Zaczytując się w biografii artystki, mam świadomość, że wiele zostało tu niedopowiedziane. Że brakło wątków o miłości – do pierwszego męża Ryszarda Stanisławskiego, do drugiego męża Romana Cieślewicza, do adoptowanego syna Piotra. Zabrakło tu tytułów i analiz wielu dzieł, zabrakło opowieści o determinacji, o sile i walce, jaką artystka staczała każdego dnia, aby wypracować sobie pozycję w świecie zdominowanym nieustannie przez mężczyzn. Zabrakło wiele, ale wierzę, że ta krótka lektura stanie się zachętą do poznania Szapocznikow bliżej i sięgnięcia po książkę „Ferwor. Życie Aliny Szapocznikov” autorstwa Marka Beylina.

Jeśli miałabym życzyć Wam czegoś w Dniu Kobiet, to właśnie tego, abyśmy były jak Szapocznikow. Silne, pewne siebie, pozbawione ograniczeń, które każdego dnia serwuje nam rzeczywistość, bądź które serwujemy sobie same. Żebyśmy jak artystka umiały radzić sobie z życiem. Bo ono czasami wręcza nam kwiatka, a czasami raka.

Mogą także Ci się spodobać